piątek, 2 września 2016

Niechciane ♣ BTS

Annyeong!
Dziś znowu przychodzę z wieloczęściowym opowiadaniem, którego - najzwyczajniej w świece - nie chce mi się publikować w zestawie typu: prolog + trzy rozdziały + epilog... Mam nadzieję, że Wam się spodoba, ale już na początku ostrzegam o treści. Jeśli chcesz zatrzymać swoje szczęśliwe życie, lepiej odpuść czytanie tego. jest to pisane częściowo na faktach. Świadomość, że to historia, która naprawdę się wydarzyła, a w dodatku niecałe dziesięć miesięcy temu musi był lekko przytłaczająca, prawda? Na koniec tej nudnej notki, dodam, że ja osobiście też tu jestem. Dla tych odważnych, którzy przeczytali - która z dziewcząt to ja? Zgadujcie! ^^





>   ♠   <




Możesz krwawić.
Możesz płakać.
Możesz się bać.
Możesz krzyczeć.
Możesz uciekać.
Choćby nie wiem co, smutek i tak cię dogoni.
Ale nie ważne, ilekroć próbujesz, nigdy nie uda ci się ukryć.


>   ♠   <


Hyera
Siedząc przed telewizorem oglądałam dramę. Po chwili zirytowałam się, wyłączyłam telewizor i wyszłam z domu. Zaklęłam pod nosem, padało. Wyjęłam telefon i słuchawki, po czym włączyłam najbardziej pesymistyczną muzykę, jaką miałam na owym urządzeniu. Idąc samotnie przyglądałam się szarej rzeczywistości; szarym budynkom, szarym autom, szarym ludziom... Wiadomość od znajomej, jedynej, jakiej miałam, niczego nie polepszyła.
"Jak leci?" - pisała.
Nie uzyskała odpowiedzi, nie będę zawracać jej głowy moją osobą. Soohi mieszka teraz w Wietnamie, nie... nie mam jednak nikogo.
Po kilkunastominutowym spacerze dotarłam na plac zabaw. W rurze jednej z huśtawek miałam szczelnie zapakowaną żyletkę. Wyciągnęłam ją z stamtąd, po czym pognałam w stronę najbliższej apteki po bandaż i tabletki.
Ale nie zawsze taka byłam. Kiedyś, bardzo dawno temu, żyłam beztrosko i często się uśmiechałam. Mimo to, jak już mówiłam, było to bardzo dawno temu. Mama żyła, tata nie pił... 
Tak, wiem. Takie historie są nudne i oklepane, ale każda jest inna i opowiedziana z innego punktu widzenia.
Gdy dostałam to, czego chciałam, udałam się do publicznej toalety, uprzednio zamykając ją w każdy możliwy sposób. Wyjęłam ostre narzędzie, zdjęłam kurtkę i zrobiłam to. Rysowałam kreski na moim nadgarstku, przedramieniu... Robiłam to tak długo, aż poczułam, jak robi mi się słabo. Obmyłam rękę, po czym nałożyłam bandaż. Mam wprawę, często to robię. Gdy skończyłam, ubrałam się jak gdyby nigdy nic i wyszłam.
Jeszcze długo spacerowałam po Seulu. Myślałam dlaczego do tego doszło. Nie pamiętam kiedy zrobiłam moje pierwsze cięcie. Jedyne, co utkwiło w mojej głowie, to liczba cięć. Miałam wrażenie, że zrobiłam ich może osiem, a tymczasem było ich jakieś siedemdziesiąt.
Wróciłam do domu około pierwszej w nocy. W domu nikogo nie było. Bez niczego udałam się do mojego pokoju. Nie miałam na nic ochoty, nawet na sen.
Ubrana w mundurek szkolny, który składał się ze swetra i spódniczki, po czym wyruszyłam. Na pierwszej lekcji wczorajsze wydarzenia dały o sobie znać. Ręka piekła jak cholera. Siedziałam w ostatniej ławce przy ścianie.
Mam w klasie takie dwie dziewczyny. Odkąd jesteśmy razem w jednym oddziale, trzymają się razem. Jedna, imieniem Dahye jest bardzo miła, często ze mną rozmawia. Druga, Gayoon, także jest do mnie przyjaźnie nastawiona. Ale to, co zwróciło moją uwagę na nie, to to, że są wycofane ze środowiska młodzieży. Ciągle na matematyce o czymś szepczą...
Zazdroszczę im. Wiem, że to dziwne, ale często je obserwuję. Dahye i Gayoon odzywają się tylko, gdy są o coś pytane. Nie chodzi mi o to, że są aspołeczne, tak jak ja, albo nie okazują zbytnio emocji. Były dla siebie jak dwa anioły.
Odkąd pamiętam, zawsze o kimś takim marzyłam. Cały ten czas, modliłam się właśnie o to, aby moje życie zmieniło się choć troszeczkę. Ale zamiast tego, kolejna awantura w domu, tym razem o 2 z biologii. Ojciec w furii rzucił mną o ścianę i spoliczkował mnie, krzycząc:
- Gdybym wiedział, że twoja matka urodzi takie coś, dałbym jej na aborcję!
Chwyciłam plecak, w którym zawsze było coś, co dałoby mi przeżyć następny dzień. Ubrałam kurtkę i buty, po czym wybiegłam z domu. Podczas kolejnej samotnej wędrówki ulicami Seulu i ponownymi myślami typu „Po prostu skocz z mostu", wpadłam na kogoś.
- Och, przepraszam... - skłonił się młody chłopak. Miał duże, czarne niczym węgiel oczy, małe czerwone usta i zaróżowione od zimna policzki.
- Daruj sobie. – burknęłam. Już miałam odchodzić, ale ów osobnik złapał mnie za lewy nadgarstek, który jeszcze się nie zagoił. O ironio, prawy też nie ma się zbyt dobrze, więc co za różnica? Nie zmienia to jednak faktu, że jego dotyk spowodował ogromny ból. Syknęłam, a on speszony odsunął rękę.
- Jezu, jaki ze mnie idiota... Przepraszam bardzo! – ponownie się skłonił po czym po raz kolejny zaczął gadać. Ten typ zaczyna mnie irytować. – Co jest z twoją twarzą? Nie wyglądasz najlepiej. Masz może ochotę na gorącą czekoladę? Jest dosyć chłodno jak na październik. – uśmiechnął się. Nie czekając na moją odpowiedź, pociągnął mnie za prawą rękę. Skaranie boskie. Po pięciu minutach marszu dotarliśmy do starych wagonów. Zapukał do jednego z nich, a następnie otworzył mu dosyć wysoki brunet z szerokimi barkami. Całkiem przystojny brunet. Matko, Hyera, opamiętaj się!
- Wróciłem! – powiedział, gdy dotarliśmy całą trójką do „salonu", w którym siedziała Dahye przytulona do jakiegoś różowowłosego chłopaka, Gayoon na kolanach umięśnionego rudzielca i jeszcze czworo innych dziwolągów. Jeden z nich miał zielone końcówki, drugi jasnozielone włosy, a pozostała dwójka wyglądała całkiem normalnie.
- Dahye-unnie? Ty tutaj?... – wyrzuciłam z siebie zszokowana. – I Gayoon?...
- Dlaczego jesteś taka zszokowana? – zapytała druga, Yoon.
- I vice versa, Hyera-yah. – dorzuciła Dahye.
- Bo wy... nie ważne...
- Znacie się? – zapytał ten z zielonymi końcówkami.
- A jak myślisz, Taehyung? – czyli ma na imię „Taehyung" informacja do zapamiętania. Dzięki, Hye.
- Okay, to ja jestem Jungkook, ten obok Dahye-noony to Namjoon-hyung, a obok Gayoon siedzi Jimin-hyung. To Seokjin-hyung, Yoongi-hyung i Hoseok-hyung. – po kolei wszystkich mi przedstawił. – A jak ty masz na imię?
- Jestem Hyera. – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Ale co tu robicie? – zwracam się do dziewczyn.
- Mieszkamy. Czemuż to jesteś taka zaskoczona? Jeśli nie masz domu, mieszkasz tam, gdzie możesz. – odpowiedziała Gayoon. – Usiądź sobie i powiedz, dlaczego tu jesteś.
Na kilku wdechach opowiedziałam im całą historię o moim dotychczasowym życiu. Dahye pokiwała tylko głową. Chyba miała podobnie.
Mieszkam z nimi już od miesiąca. Yoon-ah i Hye-yah są bardzo opiekuńcze i miłe. Myślę, że zyskałam nowe przyjaciółki; zresztą pierwsze od czasu gdy zostałam opuszczona przez ludzi. Zdziwiło mnie, że chłopcy mają od dziewiętnastki w górę, aż do dwudziestki trójki. Najstarszy jest Seokjin, potem Yoongi, linia '94, czyli Hoseok i Namjoon, '95 – Jimin i Taehyung oraz najmłodszy, maknae Jungkook. Byłam zaskoczona, bo mówił do Dahye „noona", więc wywnioskowałam, że jest młodszy od nas. Za to ja, Gayoon i Hye mamy zaledwie 17 lat. Dziwne, co?
Chłopcy są bardzo mili. Odkąd tu zamieszkałam, Jungkook nie pozwala mi być w samotności nawet 15 minut. Doszłam też do pewnych wniosków:
- Seokjin i Namjoon są raczej spokojni, rozważni i rozgarnięci,
- Taehyung, Jimin i Hoseok nie wysiedzą na dupie dużej niż dwie minuty,
- Yoongi mało się odzywa i nie okazuje zbytnio emocji.
Jestem szczęśliwa, w końcu. Rodzice mnie nie ścigają, nie muszę się bać o moje życie. Wszystkie moje ubrania zostały w moim starym domu, więc trochę się bałam, aczkolwiek dziewczyny postanowiły mi wyjaśnić jak to działa.
„Tu, nie ważne jest kim jesteś i gdzie się urodziłaś. Jesteśmy jednością, cząstkami, które wyrzucono na śmietnik. Nie ma u nas czegoś takiego jak 'nie' dla potrzeb przyjaciela. Ale, jest kilka zasad, których należy przestrzegać. Jeżeli chcesz brać, musisz także dawać, to jest: każde z nas gdzieś pracuje, dorabia. Ja i Gayoon-ah pracujemy w restauracji i kinie po szkole. Yoongi-yah rozwozi pizze, Namjoon-ah na stacji benzynowej. Jungkook w wesołym miasteczku, Jimin na zmywaku, a Hoseok razem z nami. Taehyung jest na kasie w sklepie. Seokjin-omma dorabia w domu, ale głównie sprząta i gotuje. Masz prawo wyboru, co chcesz robić."
Gdy dowiedziałam się, jak to funkcjonuje, byłam zadowolona. Bardzo dobrze sobie radzili. Zamówiliśmy dodatkowy mundurek dla mnie, bo ten, który miałam, do niczego się już nie nadawał; był cały zakrwawiony i podarty. Potem udałyśmy się z dziewczynami i Namjoon'em (który robił za kierowcę, nie przyjechał tu z własnej woli, został zaszantażowany przez Hye) na zakupy. Nie prosiłam o wiele. Dwie pary jeansów, legginsy, kilka bluz i swetrów, trochę bielizny, skarpetek i buty. Gayoon powiedziała, że to nie wszystko. Dokupiłyśmy jeszcze piżamę, a właściwie kigurumi.
- Dobrze, teraz czas na kosmetyki. – powiedziała najstarsza dziewczyna. Namjoon-ah jęknął niezadowolony. – Masz jakiś problem, oppa? – zapytała słodko. Ten tylko burknął coś w stylu „nie" i resztę zakupów grzecznie szedł za nami.
W drogerii wzięłam tylko to co potrzebne, coś do mycia, krem BB, eyeliner, lip tint... Za to dziewczyny poszalały.
- No co? To wszystko jest potrzebne! – wyjaśniła Yoon, widząc moją zdziwioną minę. – No, nie wstydź się. Bierz to, co chcesz. – zachęcała.
- Dziękuję, ale mam już chyba wszystko, czego mi potrzeba. – odpowiedziałam grzecznie.
- W razie co, pytaj, zawsze możemy iść na kolejne zakupy! – powiedziała jeszcze Dahye przybijając piątkę Gayoon. – Nie wstydź się także pożyczać naszych rzeczy. Teraz, jesteśmy jak rodzina.
Uśmiechnęłam się szeroko na te słowa. Czy zwykły, deszczowy dzień mógł zmienić aż tak wiele?


>   ♠   <


Siedząc z dziewczynami w pokoju Dahye zdałam sobie z czegoś sprawę.
- Unnies, a kiedy ja mam iść do szkoły? – zapytałam
- Gdy tylko będziesz mogła odebrać mundurek, zaczniesz uczęszczać na zajęcia. – powiedziała najstarsza – Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
- Ale co z usprawiedliwieniem? A rodzice? – zaczęłam panikować.
- Hej, mieszkasz to już jakiś miesiąc, przykro mi to mówić, ale twoi rodzice ani razu nie zainteresowali się tobą. – spojrzenie Gayoon pełne złości było we mnie utkwione. Ta dziewczyna czasem mnie przerażała. Była miła, ale gdy tylko wspomniało się przy niej o rodzicach, wybuchała nieuzasadnioną złością. A przynajmniej ja nie znałam powodu, dla którego mogła się tak zachowywać.
- Hej, Gayoon-ah! Panuj nad sobą! – ostrzegła ją Hye. Byłam zdezorientowana. Co się dzieje? – Yoonie-yah, powiedzmy jej. – okej. Jestem totalnie nie w temacie.
- Hyera-yah. – zwróciła się do mnie najstarsza – Żadna z nas o niczym ci nie opowiedziała, mimo iż ty wyłożyłaś karty na stół. – patrzyłam na nią niemalże ze znakami zapytania w oczach – Mam na myśli, że nie wiesz, jak wyglądało nasze życie przedtem. – spojrzały na siebie, jakby walczyły, która ma być tą drugą – Okej. – uległa Dahye – A więc... od czego zacząć? Urodziłam się zimą 1999 roku, w Busan. Byłam najstarszą córką małżeństwa zawartego bardziej „politycznie" niż z miłości. Rodzice od małego żądali ode mnie perfekcji, to jest, gdy miałam cztery lata wysłali mnie na zajęcia ze śpiewu i gry na pianinie. Wszystko było dobrze, dopóki nie poszłam do szkoły. Z początku otrzymywałam porządne wyniki. Byłam dzieckiem pełnym myśli i marzeń, nigdy niespełnionych zresztą... Dalej, w późnej podstawówce i gimnazjum zaczęły się problemy. Jedynki, dwóje, a ja miałam być najlepsza. O ironio, nie miałam nawet Internetu w telefonie, bo „to odciągało moją uwagę od nauki", a przecież jeśli dobrze korzystasz z owego wynalazku, jest kopalnią wiedzy! Moim opiekunom prawnym nigdy nie zależało na moim szczęściu. Zawsze chciałam iść na psychologię, a jednak skończyłam na profilu biologiczno-chemicznym. Gdy i o tym powiedziałam, a może sama zerkniesz? – podniosła grzywkę z czoła, po czym moim oczom ukazała się różowa blizna, dosyć pokaźnych rozmiarów – Dostałam butelką bardzo drogiego szampana. A za to, że się zmarnował, dostałam po raz drugi, ale w brzuch. – delikatnie uchyliła swoją koszulkę – Nie wytrzymałam psychicznie. Zaczęłam wyżywać się na sobie. Jednocześnie planowałam ucieczkę, ale najpierw chciałam... Nevermind. Po prostu uczyłam się, ba, wkuwałam. I dopomagałam się tabletkami. Nie było dnia, abym się nie uczyła. Porzuciłam wszelkie marzenia o psychologii, zaczęłam bardziej pracować w kierunku biologii i chemii. Obiecałam sobie, że zostanę kimś ważnym, na przykład jakąś sławną południowo-koreańską lekarką medycyny estetycznej. Chciałam pokazać tym ludziom, zwanym moimi... „rodzicami", że jestem więcej warta niż im się wydaje. Latem, jakiś rok temu, udało mi się uciec. Z Busan zbiegłam tu, do Seoul'u. Rodzice nie zrobili nic, aby mnie znaleźć. – uśmiechnęła się smutno – Mogłam się tego spodziewać, ale... ja w głębi serca dalej ich kochałam. Pewnego chłodnego, wrześniowego dnia, gdy nie miałam już żadnych pieniędzy, byłam gotowa na moją śmierć. Jednak, zazwyczaj pomoc nadchodzi wtedy, gdy najmniej się jej spodziewasz. Siedziałam na moście zawieszonym nad Han, z nogami ku rwącej rzece. Po moich policzkach ciurkiem płynęły łzy. Myślałam, że to naprawdę koniec. Uśmiechnęłam się, po czym chciałam wstać i skoczyć. Ale nagle obok mnie usiadł pewien chłopak.
- Czemu tu jesteś? – zapytał.
- A ty? – odparłam lekceważąco.
- Zobaczyłem kiedyś jak pewna istota waha się czy zeskoczyć z tego samego miejsca, co ty teraz. Wiesz, co zrobiłem? Zignorowałem ją. Teraz nie żyje. Nie popełnię dwa razy tego samego błędu. – odwrócił się w moją stronę, po czym spojrzał mi głęboko w oczy – Widzisz, bo ja, tak jak ty, jestem samotnym wielorybem. Nie miałem nikogo, w pewnym momencie, także chciałem skończyć to marne życie. Bo ile jest warty taki dzieciak bez marzeń jak ja? Wstań. Oboje zaśpiewamy naszą pieśń. Pomogę ci.
Gdyby nie Namjoon, nie byłoby mnie tu. Hyera-yah, ja zawdzięczam mu życie. Potem, zaprowadził mnie do swojego „domu". Tak poznałam Gayoon-ah, która już tu mieszkała. Nie miałam nikogo, byłam niechciana. Nie żałuję niczego. Teraz, mam wszystko, czego z „rodzicami" tak naprawdę potrzebowałam. Miłości, ciepła i opieki. Warto było żyć, wiesz? Warto jest walczyć do ostatniej sekundy, nie poddawać się. Nawet, gdy jest się najbardziej żałosnym i samotnym wielorybem, w całym tym oceanie. – gdy dokończyła, z jej oka wydobyła się jedna, osamotniona łza. Byłam bardzo poruszona jej opowieścią.
- Unnie... - tylko tyle dałam radę wykrztusić. Mój głos całkowicie się załamał. Jeszcze jedno słowo, a naprawdę będę płakać.
- Znasz to uczucie, gdy chcesz zresetować swoje życie? – Gayoon zabrała głos – Pojawiłam się na tym okrutnym świecie w czerwcu '99 w Daegu. Gdy miałam trzy lata, było pięknie. Mama, tata, braciszek i ja. Idealna rodzinka, co? Pamiętam, że rok później moja sielanka się skończyła. Codzienne kłótnie rodziców, pakowanie ubrań, wychodzenie... Tak aż do drugiej klasy podstawówki. Wiesz, jaka ja byłam samotna? Nie było nikogo, kto otarłby moje łzy, uśmierzył ból, albo zmiótł mój smutek. Nie było nikogo, kto wysłuchałby mojej historii. Miałam tylko osiem lat, a świat już tak mnie ranił. Chciałam tylko by ktoś mnie przytulił... - zaszkliły jej się oczy – Rodzice się rozwiedli, po czym każde poszło w swoją stronę. Ja i mój brat, Sanha, zostaliśmy z dziadkami. Na początku było dobrze, ale potem... babcia była coraz bardziej nerwowa, a ja byłam workiem treningowym dziadka. Takie „dziecko do bicia". Miałam też potem problemy w szkole. Przestałam się przykładać do nauki, a nawet jeśli chciałam, to w domu wiecznie był hałas. W gimnazjum nie było lepiej. Jedyni „przyjaciele", jakich miałam, mnie opuścili. Czułam pustkę w moim sercu. Doszło do samookaleczania się, depresji, problemów z jedzeniem... Gdy moja „kochana mamusia" się dowiedziała, wiesz co zrobiła? Zamiast dać mi, choć troszkę swojej opieki i atencji, wysłała mnie do szpitala psychiatrycznego. Sympatycznie, prawda? Tak jak Dahye-unnie chciałam ze sobą skończyć i codziennie się podliłam o śmierć. Wielokrotnie prosiłam, aby potrącił mnie samochód, albo żebym po prostu przestała oddychać, aby moje serce przestało bić. W lipcu, podczas burzy, wyszłam z domu. Liczyłam, że pogoda wyładuje się na mnie. Szłam, ale nic się nie działo. Zawędrowałam do jakiś starych wagonów, które wydawały się być puste. Zaczęłam krzyczeć i płakać.
- Hej! Czego krzyczysz?! – usłyszałam męski głos, chłopak był wyraźnie zirytowany – Ojej, co się stało? – złagodniał, gdy zobaczył, że płaczę – Jesteś przemoczona. Chodź. – pociągnął mnie w swoją stronę pod parasol. Szłam z nim w ciszy. Miałam nadzieję, że może to psychopata i mnie zabije. – Jestem Jimin. A ty? – spytał, gdy weszliśmy do jednego z tajemniczych kontenerów.
- GaYoon. – odpowiedziałam krótko. Zaśmiał się.
- Zawsze tyle mówisz? – zniknął mi z pola widzenia, aby potem ponownie się pokazać z damskimi ubraniami – Ubierz to. Chcesz może wysuszyć włosy?
- Nie, dziękuję. Nie potrzebuję twojej pomocy! Ja chcę tylko umrzeć! – łzy ponownie napłynęły mi do oczu.
- Hej, nie mów tak. Dlaczego chcesz dokonać żywota?
- Bo jestem całkowicie sama na tym świecie! Nikt nawet by nie zauważył, że mnie nie ma!
- Pamiętaj, nie jesteś sama, nawet jeśli świat zadaje ci ból. W ciszy wysłucham twojej historii. – uśmiechnął się lekko – Teraz, masz już mnie!
Moja rodzina w ogóle nie zainteresowała się moim zniknięciem. To było im nawet na rękę. Wiesz, że mnie też? Odkąd mieszkam tutaj, nie czuję się samotna. Jakiś czas później wprowadziła się Unnie, więc zyskałam także wspaniałą przyjaciółkę. Starła cały mój ból i samotność. Rany się zabliźniły, łzy wyschły... Było warto. – zakończyła opowieść uśmiechem pełnym wdzięczności.
- Brak mi słów... - chciałam coś powiedzieć, ale Dahye mi przerwała, subtelnym ruchem smukłej dłoni.
- Tak młode, a tak doświadczone. Nieoszczędzone przez los. Zranione, niepotrzebne, niechciane. Takie właśnie jesteśmy, Shin Hyero. Pamiętaj o tym, nawet, jeśli kiedykolwiek będzie dobrze. Nigdy, przenigdy nie próbuj zapomnieć. Bo to wraca, niczym najgorsza klątwa.


>   ♠   <


Dahye
Hyera jest dla mnie bardzo typowym przypadkiem. W końcu świat nie raz widział kłótnie pomiędzy przyjaciółkami, rozpady rodzin, samobójstwa... Staruszek Świat widział już wszystko, a wmawianie sobie, że nasza tragedia jest jedyna w swoim rodzaju, jest po prostu śmieszne. Wiele ludzi ma przewalone w życiu, taka jest brutalna prawda tego społeczeństwa.
Ale jeżeli tak było, jest i będzie, to w końcu ludzie przywykną, prawda? W końcu nauczymy się, jak żyć ze smutkiem, prawda? W końcu uwolnimy się od tych słabych nas, którzy nie radzą sobie nawet z najprostszymi czynnościami, prawda? Codziennie zadaję sobie te pytania patrząc w lustro. I chyba dlatego mam jeszcze siłę. Jeszcze nie zwariowałam, bo mam cel. A raczej coś, do czego dociekam.
Jednak idąc w kierunku mojego celu życiowego, ja... go nie mam. Wszyscy tutaj jesteśmy urodzeni pod nieszczęśliwą gwiazdą. Brzmi zabawnie:
Kim Seokjin, od urodzenia samotny,
Min Yoongi, nikt nigdy go naprawdę nie kochał,
Kim Namjoon, rodzice zostawili go w domu dziecka, gdy miał dziesięć lat,
Jung Hoseok, ojca nigdy nie miał, a matka jest narkomanką,
Park Jimin, według rejestru, jest martwy, tak jak jego rodzice, z którymi podobno zginął w wypadku,
Kim Taehyung, chciał uciec od ojczyma tyrana z matką, ale facet był mściwy, a Tae został sierotą,
Jeon Jeongguk, matka prostytutka, uciekł po tym, jak kazała mu zostać męską dziwką,
Song Dahye, dziewczyna bez celu, bogatego domu, z idealnej rodziny,
Hong Gayoon, porzucona i samotna, do czasu oczywiście.
Myślę jednak, że kocham te nieszczęśliwe dusze. Oni wszyscy są tacy do mnie podobni...
Nie chcąc zbyt wiele o tym myśleć, postanowiłam iść z kimś pogadać. Wtem, drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Stanął w nich Namjoon, który trzymał w ręku jakieś torby.
- Cześć, młoda. – przywitał się. – Nasz się na tym? – rzucił „to" w moim kierunku. Zajrzałam tam. Moim oczom ukazały się prezerwatywy i inne tego typu rzeczy.
- Wiesz co, Oppa? Wydaje mi się, że jestem za młoda, aby znać się na czymś takim. – powiedziałam rozbawiona. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę, po czym zaglądnął do drugiej reklamówki.
- O k... - przerwał. – T-to nie o to mi chodziło! – zająknął się, zabierając mi torbę w trybie natychmiastowym. – T-to Jimin'a!
- Tak, ja ci wierzę... - powiedziałam między napadami śmiechu. Gdy już się uspokoiłam, podał mi jakiegoś robota kuchennego. – Przecież to tylko blender stojący. To nic trudnego.
Udaliśmy się do kuchni, aby go zamontować. Szło bardzo fajnie, gdyby nie fakt, że Joon zepsuł wszystkie zapasowe części. Finalnie jednak nam się udało.
- Zdolne dziecko. – powiedział jak do głupka, po czym złapał mnie za policzki. Złośliwiec doskonale wiedział, że tego nie lubię.
- Masz sekundę, żeby mnie puścić! – zagroziłam. On jednak zamiast tego, przełożył mnie sobie przez ramię, jakbym nic nie ważyła. – Kim Namjoon!
- Właśnie tak będziesz kiedyś krzyczeć nocami... - szepnął.
- Co proszę? – on naprawdę to powiedział? Nagle mnie puścił. Wylądowałabym Tylkiem na podłodze, jednak różowowłosy kretyn postanowił mnie w ostatniej chwili złapać. – Ty... Ty jesteś jakiś nienormalny! – moje krzyki w ogóle go nie wzruszały. Śmiał się, a ja prychnęłam. – Zobaczymy.
Wyszłam z pokoju, poszłam do Yoongi'ego. Bez jakiegokolwiek pukania, otworzyłam drzwi. Chłopak siedział przy biurku, coś notując. Bez słowa rzuciłam się na jego łóżko.
- Co za debil... - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. – Najpierw daje mi torbę z gumkami, potem mówi, że będę przez niego krzyczeć... Co tu się odwala?
- Serio? – wow, on mnie słuchał.
- Tak. A to wszystko zdarzyło się jakieś pięć minut temu. Oszaleć można! Co za dupek!
- Aish, Dahye, mogłabyś zejść z mojego łóżka, które te pięć minut temu staranie pościeliłem? – jęknął niezadowolony. Cały Yoongi. Wiecznie zirytowany.
- Jesteś niewiele lepszy od niego! – mruknęłam, po czym wtuliłam twarz w jego poduszkę, która bardzo ładnie pachniała. Nagle poczułam, jak coś, a raczej ktoś kładzie się na mnie, jak gdyby nigdy nic.
- Jesteś bardzo niewygodna. Zbyt koścista.
- Min Yoongi! Złaź ze mnie! – co tam, chłopak leży dalej. – Z deszczu pod rynnę. – mówię zrezygnowana. Zawołałabym Namjoon'a, ale... NIE. Song Dahye, musisz sobie poradzić sama. Albo może raczej... - Jin Oppa przyszedł! Kupił moje ulubione lody! – gdy mój oprawca tylko usłyszał „lody", zerwał się ze mnie i łóżka, po czym pognał do kuchni. – Idiota... - mruknęłam.
Mozolnie wstałam, po czym wróciłam do mojego pokoju. Hyera wyszła gdzieś z Kookiem, Gayoon i Jimin wpadli w zakupowy szał... Jakiś czas temu Park zdobył prawo jazdy. Teraz jeżdżą sobie, bez większego celu. A takie coś najczęściej kończy się u nich kolejnymi niezwykle potrzebnymi ubraniami, kosmetykami... Można wymieniać w nieskończoność.
- Boo! – usłyszałam tuż nad moim uchem, pisnęłam. Odwróciłam się w kierunku... Namjoon'a.
– Znowu ty? – powiedziałam niby od niechcenia. Wydęłam wargi, niczym Kaczor Duffy. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zadzwonił jego telefon.
- Słucham?... Tak, coś się stało?... – zdziwiona wpatrywałam się chłopakowi głęboko w oczy. W końcu masz do tego wymówkę. Moja podświadomość mnie nienawidzi. – Gdzie dokładnie? – wydawał się być zaniepokojony, przerażony. – Dobrze, już jadę.
- O co chodzi? – zapytałam przestraszona. Nie odpowiedział. – O co tu chodzi? Kto dzwonił? Nam... - nie było mi dane dokończyć mojej wypowiedzi. Na moich wargach poczułam jego usta. – Co to miało być? – powiedziałam zarumieniona, gdy łaskawie mnie zostawił. Nie, żeby mi się nie podobało, czy coś, ale chyba mam prawo wiedzieć.
- Skuteczne uciszenie cię. – no dzięki wielkie, a ja się o cokolwiek łudziłam. Idiotka. – A teraz ubieraj się. Sytuacja jest niecierpiąca zwłoki. – uniosłam brew. – Gayoon i Jimin mieli jakiś wypadek.


>   ♠   <


Dźwięk pikającej aparatury. Najpierw równomiernie. Stan krytyczny, ale stabilny. Liczne obrażenia organów wewnętrznych. Połamane żebra. Zmiażdżone kończyny. Aby do tego wszystkiego doszło, potrzeba było wadliwych hamulców, piłki do nogi, chłopczyka i nieszczęście gotowe. Oni tak bardzo chcieli, żeby żył...
Gdy lekarzom wydaje się, że może być tylko lepiej, dostają sygnał. Zamiast rytmicznego pikania, sugerującego pracę serca, następuje jedno ciągłe. On się poddał.
Masaż serca, próba respiratorem... Nic nie jest w sanie zaburzyć tej idealnie prostej linii. Zgon nastąpił o godzinie 15.38. Odłączony od wszelakiej aparatury, zostaje przykryty śnieżnobiałym prześcieradłem. Tym razem, Park Jimin umarł naprawdę.
Doktor Jeong Songhye i jej asystentka Lee Hwami przygotowywują się do operacji. Wiedzą, że pacjentka Hong Gayoon nie ma szans na przeżycie. Bez jakiejkolwiek nadziei, przystępują do działania. Gdy weszli do sali operacyjnej, pielęgniarki odpowiednio je przywdziały. Byli gotowi.
- Doktor Jeong, czy myślisz, że ona ma jakieś szanse? – pyta jeszcze naiwna Hwami.
- Jako człowiek powinnam wierzyć, że tak, ale jako lekarz... - obdarowała towarzyszkę smutnym spojrzeniem. – Wiem, że żadnych.
Dwie godziny później, przypuszczenia Jeong Songhye się potwierdzają. Zachowując profesjonalizm, estetycznie zamyka pacjentkę. Lee Hwami nie wytrzymuje, wierzyła do samego końca.
- Sunbae-nim... - zaczęła, roniąc gorzkie łzy porażki. – Ona była taka młoda, ja... mam siostrę w jej wieku...
- Asystentko Lee, cuda się nie zdarzają. Właśnie dlatego nimi są. – powiedziała, uśmiechając się smutno w stronę młodszej koleżanki.
~*~
Przerażenie w oczach Dahye rośnie z każdą sekundą. Nie dochodzi do niej myśl, że jej kochana dongsaeng mogła mieć wypadek. Łzy napływają jej do orzechowych oczu. To takie nierealne, przecież niedawno z nią rozmawiała. Obudziła się rano, przywitała z nią, razem spędziły poranek... To nie jest możliwe.
- Czy... oni... - chwyta Namjoon za nadgarstek. – Żyją...?
- Jasne, że tak. – mówi, żeby dodać dziewczynie otuchy. Chwyta ją delikatnie na rękę i całuje w czoło. Powoli prowadzi ją w kierunku łazienki. Gdy mijają kilka prowizorycznych pokoi, docierają na miejsce. Wyciąga z kieszeni papierosy i zapalniczkę. – Wiem, że palisz, Dahye. – patrzy na nią, podsuwając używkę pod nos. Nastolatka niepewnie sięga po jednego. Siada na brzegu wanny, nad którą zamontowany jest bojler. Gdy tylko otwiera ogień, rozchodzi się po całym pomieszczeniu. Gaz jest bezwonny i bez smaku. Ktoś nie go nie zakręcił. Ich ciała zajmuje ogień. Najpierw ją, potem jego. Płomień pochłania żarłocznie ich ciała. Jednak mimo wszystko, nie czują już bólu. Gorąca temperatura panująca w całym „domu" szybko doprowadza do przegrzania, w wyniku której umierają w zaledwie pięć sekund. Wszystko szybko się rozprzestrzeniało. Yoongi zasypia w swoim pokoju chwilę wcześniej. Szkoda, że nie wiedział, że już nigdy się nie obudzi. Pożar pochłania także Seokjina, urzędującego w kuchni. Jego śmierć jest o wiele bardziej brutalna. Najpierw dym drażni jego płuca i przełyk, a następnie krwistoczerwony żywioł parzy jego skórę. Straż pożarna na niewiele się zdała. Wszystko zostało pożarte. Nie ma już nadziei.
~*~
Jungkook nigdy nie lubił rollercosterów. Od zawsze kojarzą mu się z tymi okropnymi wypadkami i strachem. Jednak widzi, jak bardzo Hyera chce tam wejść, żeby się przejechać. Jest na przegranej pozycji. Nie może się nie zgodzić. Gdy ją poznał, tak mało się uśmiechała. W zaledwie miesiąc czasu, udało mu się to zmienić. Ta miła, sympatyczna i – przede wszystkim – wesoła dziewczyna wróciła, chociaż sama była przekonana, że to nie możliwe.
- Kookie... - mówi. – Jak będziesz się bał, złap mnie za rękę. – deklaruje się.
- Niezbyt śmieszne. – rzuca z przekąsem. – Ale zapamiętam! – dodaje promiennie.
Niecałe dwie minuty później, kolejka rusza. Wszyscy krzyczą, ciesząc się – bądź nie, tak jak Jeon. Wszystko jest dla niego zbyt szybkie. Nim się obejrzeli, wagonik zderza się z nadciągającym z naprzeciwka innym. Chłopak postanawia bohatersko ochronić dziewczynę swoim ciałem. W jego własne wbija się wielki metalowy pręt, który uszkadza także Hyerę, jednak nie na tyle mocno. Dziewczyna zachowuje przytomność, co wiąże się z ogromnym bólem. Krzyki rozchodzą się w atmosferze niewiarygodnie szybko. Chciałaby umrzeć, zemdleć, cokolwiek.
- Jungkook... - sili się na krzyk. Niestety jednak, on już go nie słyszy. Przebicie organów wewnętrznych takich jak wątroba, żołądek, woreczek żółciowy i fragment płuc sprawia, że chłopak wykrwawia się bardzo szybko. Jego śmierć bolała tylko przez chwilkę. Krótką chwilkę, którą i tak mógłby spędzić inaczej.
Dotyka jego włosów. Są miękkie i delikatne. Do jej mózgu dochodzi świadomość, że to koniec. On nie żyje. Świat zabiera jej osobę, którą zdążyła polubić. Wtedy to, obraz sprzed jej oczu znika, a czerń staje się wszechobecna. Nie ważne gdzie, ważne, że przy nim...

Cztery miesiące później
Shin Hyera siedzi właśnie w gabinecie swojego lekarza prowadzącego. Jej oczy są puste, bez wyrazu. Nie słucha, co ma jej do powiedzenia. Czy to w ogóle jest jeszcze ważne? Po co jej to życie? Nie chce znowu być dzieckiem do bicia. Mimo to, nie ma siły prosić o pomoc. Wie, że jest przegrana, nie ma nikogo, kto by jej pomógł. Dahye już nigdy jej nie przytuli, mówiąc: „Fighting, mała. Dasz radę, Unnie w ciebie wierzy". Gayoon już nigdy jej nie rozbawi swoim sarkazmem i zgryźliwymi komentarzami. A co najgorsze, już nigdy, przenigdy, nie powie Jeon Jungkook'owi, że go kocha.
Po tygodniowej śpiące, budzi się. Zamiast Jungkook'a, Dahye, Namjoon'a, Gayoon i Jimin'a, pierwsze, co widzi, to ta parszywa gęba, której tak bardzo nienawidzi. Ojciec bez ogródek mówi jej, że te „bezpańskie kundle pozdychały". Nie hamuje łez.
Teraz, cztery miesiące później, zostaje wypisana ze szpitala. Matka i on pomagają jej wrócić do „domu". Jadą ulicami, mijają budynki... Wszystko wydaje się nastolatce takie wybrakowane i szare. Gdy wjeżdżają na parking i wchodzą do budynku, którego nie potrafi nazwać domem, wysiada i kieruje się w stronę swojego pokoju.
- Shin Hyero, znowu zostałaś sama. – mówi do siebie, zalewając się łzami. Szczęście, którego zdążyła zasmakować, zniknęło. Pękło, niczym bańka mydlana.

Coś zawsze przyciąga mnie z powrotem do ciebie
Nigdy nie trzeba na to zbyt długo czekać
Nieważne, co mówię, czy robię
Twoja obecność wciąż jest tu wyczuwalna
Dopóki nie odejdę
Trzymasz mnie bez dotyku
Więzisz bez łańcuchów
Uwolnij mnie, pozwól mi żyć
Nie chcę znowu wpaść w twoje pole grawitacyjne


>   ♠   <


To by było na tyle. Moi kochani, nie wszystkie historie kończą się happy endem, chociaż w prawdziwym życiu, sytuacja uległa znacznej poprawie. Nie zakończyło się szczęśliwie, ponieważ świat nie jest łaskawym pisarzem. On raczej woli mieszać i komplikować. Wiem, o czym piszę, naprawdę.
Wybaczcie mi również, ale dawno temu to pisałam, a zakończyłam z miesiąc temu. widać tę drastyczną zmianę stylu, przepraszam, ale jestem zbyt umierająca (moje biedne oczy), żeby poprawiać możliwe literówki. Kilka dni temu zdjęli mi gips z ręki (spadłam z konia XD) i dalej boli jak cholera...
Do następnego, przyjaciele! ^^