czwartek, 23 lutego 2017

snowflake in april; prologue

Użytkownik @noonsonghee utworzyła chat z @bomnal.
noonsonghee: Um... cześć.
noonsonghee: Od jakiegoś czasu czytam twoje opowiadania i doszłam do wniosku, że są bardzo smutne i zawsze na nich płaczę.
noonsonghee: Więc postanowiłam zadać jakże banalne pytanie.
noonsonghee: Wszystko w porządku?
bomnal: Cześć.
bomnal: Nie jest banalne, przynajmniej dla mnie.



Bądźcie wyrozumiali, bo to prawdziwa historia z życia wzięta!
Tak oto zdobyłam przyjaciółkę, która zawsze jest... kilkaset km ode mnie.
Może nie powinnam się tak rozpisywać, ale skoro już ktoś to czyta, powinien wiedzieć, że taka znajomość jak moja i Unni może istnieć.
Internetowe znajomości są super!!!
Soorin ^^

snowflake in aprl; characters

Noon Songhee
❄ 15 lat
❄ jej imię oznacza płatek śniegu
❄ kocha wszystko i wszystkich, co w końcu doprowadziło do poważnych rozczarowań ludźmi
❄ w wyniku czego zaczęła ich nienawidzić
❄ naiwna
❄ łatwo nawiązuje znajomości, jednak traktuje je jako tymczasowe, niezobowiązujące
❄ a i tak cierpi, gdy się kończą
❄ wszyscy chcą jej wmówić, że farbuje włosy, ale ma je naturalnie w odcieniu ciemnego blondu
❄ szczerze, to w drugiej klasie gimnazjum zaczęła je farbować
❄ ma na pieńku z panią od wuefu za "długie" paznokcie (jakby 5 milimetrów za palcem to było dużo)
❄ pisze opowiadania zawsze i wszędzie, ale nie potrafi niczego skleić na pracy klasowej z koreańskiego
❄ to chyba dlatego, że trochę boi się pani Kyung
❄ niby taka super easy-going, a jednak cholernie shy shy shy
❄ jako dziecko lubiła zimę, ale gdy zorientowała się, że co ów porę roku traci jedną bliską osobę, szczerze ją znienawidziła
❄ "Wiesz, dlaczego mówimy innym, że są samolubni? Bo nie potrafimy pogodzić się z tym, że nie zawsze są tylko dla nas" ❄
❄ "Wiesz, dlaczego mówimy innym, że są samolubni? Bo nie potrafimy pogodzić się z tym, że nie zawsze są tylko dla nas" ❄

Shin Bomnal
🌸 20 lat
🌸 jej imię oznacza boga i wiosenny dzień
🌸 jako nastolatka była naiwna, chciała ratować cały świat, ale dorosła
🌸 i nie zmądrzała, dalej cierpi przez ludzi
🌸 nienawidzi nawiązywać nowych znajomości
🌸 boi się ludzi
🌸 nienawidzi wszystkiego
🌸 i wszystkich
🌸 zwłaszcza ojczyma i matki
🌸 chciała iść na jakieś studia, a i tak skończyła w policealnej
🌸 przed nią świetlana kariera aptekarska
🌸 chce iść studiować zaocznie, a co
🌸 nie lubi koloru swoich włosów i ciągle na nie narzeka
🌸 często jej się to zdarza ⬆
🌸 to, że kocha wiosenne dni, nie oznacza, że jest zadufana w sobie
🌸 nie lubi mówić o sobie
🌸 najlepiej dogaduje się z młodszymi lub starszymi od siebie
🌸 jest świetna w pocieszaniu
🌸 pisze piękne opowiadania
🌸 gdyby mogła, pomogła by każdemu
🌸 ale tak się nie da
🌸 life is brutal
🌸 "Powiedziałabym, że wszystko będzie dobrze, ale pomimo tego, że te słowa mają jakąś moc, wydają mi się puste, bo są nadużywane" 🌸
🌸 "Powiedziałabym, że wszystko będzie dobrze, ale pomimo tego, że te słowa mają jakąś moc, wydają mi się puste, bo są nadużywane" 🌸

°°°
Kim Sun☀ 15 lat☀ najlepsza przyjaciółka Songhee☀ pokłóciła się z Songhee, ale zrobiły comeback☀ dobra uczennica
Kim Sun
☀ 15 lat
☀ najlepsza przyjaciółka Songhee
☀ pokłóciła się z Songhee, ale zrobiły comeback
☀ dobra uczennica
Hong Nari🌌 20 lat🌌 najlepsza przyjaciółka Bomnal🌌 znana jako najładniejsza dziewczyna w szkole🌌 bywa wredna i sarkastyczna
Hong Nari
🌌 20 lat
🌌 najlepsza przyjaciółka Bomnal
🌌 znana jako najładniejsza dziewczyna w szkole
🌌 bywa wredna i sarkastyczna

First snow ♣ Taeny

Dzisiaj mamy szczególny dzień, a mianowicie urodzinki mojej kochanej @YuikoNano, dla której napisałam to Taeny   
Nie jestem w 100% zadowolona, ale cóż... mam nadzieję, że przynajmniej wam się spodoba!
Soorin



Westchnęła ciężko, wspominając trudy dnia.
To zdecydowanie nie był dobry tydzień, miesiąc, rok. Nie wydarzyło się w nim nic, co sprawiłoby, że czułaby się lepiej.
Samotność, która jej doskwierała była nie do zniesienia. Ale przecież się nie przyzna, nie wyjdzie do ludzi i nikogo nie pozna.
To nie tak, że nie chciała – ona po prostu nie potrafiła. Zawsze, gdy miała już nawiązać z kimś rozmowę, peszyła się; myślała, że jest zbyt beznadziejna, aby ktokolwiek się z nią zaprzyjaźnił. Nigdy nic z tego nie wychodziło, więc po jakimś czasie, niezliczonej ilości prób, poddała się. „Ludzie nie są dla mnie", myślała.
Dzisiaj było o wiele chłodniej, niż zazwyczaj. Siedziała na ławce przy przystanku autobusowym, czekając na swój. Marzła, jednak cóż mogła zrobić?
Dmuchnęła kilka razy w swoje malutkie dłonie, pokaleczone ciężką pracą. W głowie kłębiły się przeróżne refleksje. Miała już dwadzieścia siedem lat, a dalej żyła sama. Dla ludzi wkoło, to wszystko, cała ona wydawała się absurdalna.
Nie była w stanie już płakać. Nie w tym życiu.
Zamiast roztrząsać tę jakże nędzną egzystencję, wyciągnęła z kieszeni znoszonego płaszcza telefon, aby sprawdzić godzinę. Za chwilę powinien się pojawić autobus, którym dojedzie do domu.
To zawsze było najlepsze rozwiązanie. Wrócić do domu, zrobić herbaty, włączyć telewizor i udawać, że się nie pamięta.
Z słuchawek, które włożyła w uszy chwilę wcześniej wybrzmiewała smutna, melancholijna piosenka, która doskonale odzwierciedlała jej nastrój.
Prawdę powiedziawszy, była zmęczona, spragniona obecności kogokolwiek, głodna uczuć... Zdawała sobie z tego sprawę, jednak za wszelką cenę skrywała to. Nie potrafiła przyznać, że potrzebuje innych. Po dwudziestu siedmiu latach życia samotnie, myślała, że kolejne tyle nie zrobi jej żadnej różnicy.
To nie tak, że Taeyeon zawsze chciała być całkowicie sama. Kiedyś miała dom i ciepło, jednak wszystko upadło, jakby ktoś ułożył ich szczęście z kart.
Miała wspaniałych rodziców – kochający ojciec zawsze troszczył się o swoją jedyną córkę jak o najdroższy skarb, najczystsze złoto. Po dziś dzień pamiętała większość rzeczy, które jej mówił. Nie doceniała tego, dopóki nie odszedł. Szybko zatęskniła za doskonale zaczesanymi, kruczoczarnymi włosami taty, gdzieniegdzie przeplatanymi siwizną, pyzatą buzią i dużym nosem, lekko przechylonym na lewą stronę. Ów uczucie, jedno z nielicznych w sercu kobiety szybko wywołało łzy, które po chwili zakwitły na porcelanowej jej twarzy.
Przywołując oczyma wyobraźni matkę, smutek zastąpił gniew. Wszystko było wspaniale, kiedyś. Było naprawdę dobrze, dopóki Taeyeon była małym dzieckiem, nieświadomym tego, co tak naprawdę dzieje się u niej w rodzinie.
Jej rodzicielka była rozdarta. Rozdarta między swoim własnym domem, który założyła z miłości do Kim Taejoona, a swoją własną matką. Od zawsze, na zawsze. Jeżeli miała wybrać pomiędzy córką a jej babcią, zawsze wybierała tę drugą opcję. Zakupy z Tae? Stara Yeonhee też może jechać! Podwieźć gdzieś Tae? Nie, bo stara Yeonhee.
Nie potrafiła wybrać. Nie rozumiała pretensji męża i córki, nie widziała w tym nic złego. Taejoon zaczął brać mnóstwo nadgodzin, a dziewczyna zaczęła znikać, wychodzić z domu, wracać późno...
Bardzo często uświadamiała matce, że jej nie potrzebuje, że skoro są z ojcem na drugim miejscu, ona nie jest wyżej. Padały niewiarygodnie złe słowa:
„Nie możesz, tak? Jeśli ci się nie chce, bo idziesz to swojej matki, to w porządku. To śmieszne, że ja muszę się prosić, a ona zadzwoni i lecisz do niej jak na skrzydłach"
„Jeżeli miałabyś wybrać pomiędzy mną a nią, z pewnością to byłaby ona"
„Córciu? Idź do tej starej wiedźmy, jestem pewna, że jest ode mnie lepsza"
„Nie będę marnować swojego czasu na twoją chorą miłość. Nie, czekaj... Przecież ty mnie nawet nie kochasz"
Wtedy jeszcze nie było aż tak źle. To jeszcze nie było piekło. Ale na owe nie trzeba było długo czekać – starucha bardzo szybko je zgotowała.
Tak bardzo poróżniła małżonków, że kochający żonę mąż zmarł z żałości. Brzmi śmiesznie, ale kłótnie z Jiyeon były dla niego olbrzymim ciosem.
Zmarł miesiąc przed dziewiętnastymi urodzinami Taeyeon. Pisała wtedy egzamin, niezwykle ważny dla jej przyszłości. Prawdę powiedziawszy, uczyła się z myślą o ojcu, że zdobędzie wyższe wykształcenie, pójdzie w jego ślady i odetną się od niezdrowej sytuacji rodzinnej.
Doskonale pamiętała moment, gdy wyszła przed szkołę, gdzie czekali rodzice innych dzieciaków, a jej ojca nie było. Rozglądała się, czekała, dzwoniła... Aż w końcu pomyślała, że może coś się stało.
W tamtej chwili nie ważne były nawoływania znajomych z klasy, biegła przed siebie, prosto do firmy, w której mężczyzna był dyrektorem. Traciła siły, ledwo oddychała, z przeszywającym bólem w klatce piersiowej i lewej kostce pędziła prosto do miejsca pracy taty. Gdy zamiast uśmiechniętej twarzy ojca widziała zasmuconych pracowników, których znała od dziecka. Wiedziała, że coś jest nie tak, czuła to.
A oni potwierdzili jej najgorsze koszmary.
Od śmierci ojca nie kontaktowała się z resztą rodziny. Zaczęła ciężko pracować, skończyła szkołę i studia... Jednak zamiast profesji ojca wybrała coś innego, coś dalszego jej sercu. Sercu, które przestało bić.
Bolesne wspomnienia wywołały kolejne fale bólu, a kolejne potoki łez wypłynęły z jej twarzy. Każdą z nich sumiennie wycierała rękawem poszarzałego płaszcza, w duchu wyzywając siebie. Trzy autobusy odjechały, a ona dalej stała na przystanku.
Nie liczyła na żadne zmiany, na poprawę.
Ale wtedy pojawiła się Tiffany.
Biegła, najpewniej gdzieś się spieszyła. Po prostu potrąciła Taeyeon, a gdy odwróciła się, aby przeprosić, natychmiastowo zapomniała o swoich celach. Zobaczyła piękną, płaczącą kobietę, na której twarzy malował się niewyobrażalny ból i smutek; smutek, którego ona nigdy nie widziała.
Podeszła bliżej, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę chusteczek higienicznych w stokrotki i niepewnym głosem zapytała:
- W porządku?
Blondynka odwróciła się do niej powoli, uśmiechając się delikatnie. Nie był to radosny uśmiech. Jak wszystko w nieznajomej, był przepełniony nieszczęściem.
- Nie sądzę.
Miała piękny, aksamitny głos. Niełatwo było sprawić, aby Taeyeon sama z siebie zaczęła z kimkolwiek rozmawiać, a jednak odpowiedziała ciemnowłosej. A jednak.
Tym zdaniem wprawiła Tiffany w zakłopotanie. Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć, więc po prostu spuściła wzrok na swoje wytarte trampki. Nigdy nie miała styczności ze smutkiem. Zawsze była wesoła, pochodziła z dobrej rodziny, która się kochała... Żadne z tych uczuć nigdy jej nie dotknęło.
- Nie musiałaś pytać, dlaczego więc? – ponownie usłyszała głos jasnowłosej.
Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Uniosła spojrzenie, które wbiła w zaciekawioną kobietę. Dlaczego zapytała?
- Ja... - zaczęła. – Po prostu wydawało mi się to właściwe. Płakałaś, więc zaciekawiłam się, dlaczego jesteś smutna... Piękni ludzie nie powinni być smutni...
Wypowiedź dziewczyny wywołała na twarzy Tae uśmiech. Tak, uśmiech. Nawet sam bóg sądził, że nic go nie przywoła, a jednak.
- Każdego kiedyś dopadnie smutek, niezależnie od urody, wieku, pochodzenia – powiedziała powoli, aby nie urazić szatynki. – Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie i twojego serca. Może w jakiś sposób to uchroni cię od bólu, który on powoduje.
Te słowa wywołały u drugiej ciekawość. Tak wielką, że była skłonna wkroczyć w życie bladolicej, byleby dowiedzieć się, dlaczego płacze i kto ją zranił do tego stopnia.
- Jestem Stephanie – wyciągnęła rękę w kierunku dziewczyny. – Ale mów mi proszę Tiffany. Ewentualnie Miyoung.
- Taeyeon.
***
- Dlaczego pijesz tylko espresso albo zieloną herbatę? – zapytała zaciekawiona Hwang. Mierzyła starszą od siebie wyczekującym spojrzeniem, jednak ta milczała, mieszając napój.
- Nie wiem – odrzekła w końcu po długim milczeniu. – Z przyzwyczajenia.
Ta lakoniczna odpowiedź nie była w stanie zaspokoić zainteresowania Tiffany. Po raz kolejny naciskała na drobną dwudziestoośmiolatkę, aby się czegokolwiek dowiedzieć. Chociaż znały się stosunkowo niedawno, bo pół roku to naprawdę niewiele, można by rzec.
Gdyby zapytać o to przypadkową osobę z ulicy, najprawdopodobniej powiedziałaby, że to dużo czasu. Po chwili jednak dodałaby, że to nic, że szybko minie.
Tiffany nie miała tyle czasu, co taki człowiek. Ona miała go o wiele, wiele mniej.
- To nie jest odpowiedź, której oczekiwałam, Tae.
- Dobrze, dobrze – westchnęła, poddając się. – Po prostu... Espresso jest jak moja przeszłość, a zielona herbata, długo parzona, niezwykle gorzka, bez grama cukru to moja przyszłość. Po prostu gorzka. Teraźniejszość jest jak woda destylowana. Nie piję jej, nie powinnam, nie mogę... jest pozbawiona smaku, minerałów i wszelkich innych dóbr. Jest obojętna.
- Nie znamy przyszłości – powiedziała, bacznie wpatrując się w oczy swojej towarzyszki. – Nie wiemy, jaka będzie, ale zawsze możemy mieć nadzieję, że bóg łaskawie na nas spojrzy. Nawet jeżeli było ciężko, nawet jeżeli teraz też jest, możemy wierzyć, że pewnego dnia będzie lepiej! – powiedziała to głośniej, niż chciała, czym zwróciła na siebie uwagę. Nie zamierzała jednak przestać. Ktoś w końcu musiał uświadomić tej blondynce, że życie potrafi być piękne. – Chcesz się przekonać, że twoja przyszłość może być dobra? Zamierzam ci udowodnić, że mam rację.
***
Taeyeon nie wiedziała, kiedy dokładnie zaczęła czuć coś więcej do wiecznie uśmiechniętej Stephanie. Może w chwili, gdy po raz pierwszy ją przytuliła? Może w chwili, gdy po raz pierwszy chwyciła ją za rękę? Może w chwili, gdy jako jedna z nielicznych odezwała się do niej, oferując pomoc, której ona niewątpliwie potrzebowała?
Zdecydowanie to było to.
Tiffany nie musiała robić nic.
Ona po prostu była, wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Trwała przy niej, ocierała łzy, które płynęły, niekiedy całymi godzinami, poświęcała swój czas, aby umilić ten należący do Tae...
To zaskakujące, jak niewiele trzeba było, aby uszczęśliwić Kim. Gdyby ktoś zapytał ją o to, jak sprawić, że poczuje się lepiej, powiedziałaby, że to niemożliwe. W pół roku stała się lepszą wersją siebie samej.
- O czym myślisz, Taeyeon? - zapytała Miyoung, gdy siedziały u starszej w domu.
Często zdarzało się, że nie robiły nic. Po prostu siedziały i rozmawiały, albo patrzyły się na siebie, popijając słodkim sokiem.
Odkąd młodsza dowiedziała się, że Taetae nie je i nie pije niczego, co słodkie, kupowała wszystko, co pod słodkie podchodziło. Bułeczki, ciastka, torty, napoje... długo by wymieniać.
Jednak najlepszą słodkością była właśnie panienka Hwang.
- O niczym, Fany - odrzekła, poprawiając swoje długie, platynowe włosy.
Wpatrywały się w siebie, analizując kolory swoich tęczówek. Prawda jest taka, że blondynka nie mogła przestać myśleć o Tiffany.
Przed spotkaniem jej, żyła sobie zupełnie sama. Nie musiała się o nikogo martwić i troszczyć, ale też nie miała nikogo, kto pielęgnował ją.
Stała się chciwa. Chciała żyć i zestarzeć się z nią, trzymać za pomarszczone ręce, kochać ją aż do samego końca.
Wiedziała, że może się naciąć na tej znajomości. Wiedziała również, że gdy ona się zakończy, będzie cierpieć.
Ale mimo wszystko, po tylu latach, chciała wierzyć, że będzie szczęśliwa dłużej, niż przez chwilkę.
***
Tiffany była pełna tajemnic. Mimo iż kochała Taeyeon całą sobą, nie mogła jej powiedzieć. Nie mogła jej tak zranić. Niejednokrotnie opowiadała jej, jak bardzo zawiodła się na ludziach. Nie mogła, a jednak nie potrafiła inaczej.
Musiała odejść od Taeyeon, zamim odejdzie z tego świata.
***
Wieczorem wcisnęła się do sypialni Tae. Ta już spała, więc zamiast ją budzić, usiadła na podłodze obok, obserwując Taeyeon.
Była idealna w każdym calu. Można by było polemizować, jednak w świecie Hwang Tiffany była doskonała.
Piękne, czekoladowe oczy, mały, zadarty nosek, niewielkie, aczkolwiek pełne usta i platynowe włosy niejednokrotnie doprowadzały Miyoung do szybszego bicia serca, wywoływały uśmiech za każdym razem, gdy widziała Taeyeon...
- Taeyeonnie - wyszeptała, dotykając loków przyjaciółki. - Żyj dobrze. Nie płacz zbyt długo... obiecuję, że wrócę. Nawet, jeżeli nie jako Tiffany, wrócę, jako pierwszy śnieg. Wrócę do ciebie, bo cię kocham, Kim Taeyeon.
Zakochała się i doskonale o tym wiedziała. Łzy płynęły, chociaż tak bardzo chciała je powstrzymać.
Jedyne, co nie pozwalało na ich miłość, to jedna diagnoza.
***
- Stephanie! - krzyczała blondwłosa. - Co chcesz na śniadanie?
Taeyeon nie lubiła gotować, nawet jeśli była w tym całkiem dobra. Patrzenie z jakim apetytem młodsza je sprawiało jej więcej radości, niż można sobie wyobrazić.
- Tiffany?
Ponownie odpowiedziała jej cisza. Zaniepokojona, ruszyła w kierunku pokoju Miyoung, który był naprzeciwko jej własnego.
Zapukała dwukrotnie w hebanowe drzwi z małą tabliczką z napisem "Queen Tiffany". Gdy po chwili nic się nie stało, zmieszana Tae postanowiła wejść do pomieszczenia. Nie lubiła tego robić. Czuła się, jakby naruszała czyjąś prywatność.
- Śpisz?
Cały dyskomfort minął, gdy zastała idealnie pościelone łóżko, puste szafy i śnieżnobiałą kopertę na toaletce.
Z drżącym sercem podeszła do niej, chwytając w swoje drobne, jasne dłonie.
Droga Taeyeon!
To tak okropnie żałosne, że nie powiedziałam Ci tego w twarz... Tak źle mi z tym, że nie byłam w stanie spojrzeć na Ciebie i wyznać tak wielu rzeczy...
Wiesz... W dzień, w którym na Ciebie wpadłam, dowiedziałam się, że jestem chora. Pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie to to, że to koniec. Miałam ochotę umrzeć już teraz. Bo w końcu w jakim celu miałabym cierpieć przez rok, czekając na operację, która może się nie powieść?
Ale wtedy spotkałam Ciebie. Brzmi głupio, jak jakiś oklepany film romantyczny. Wiesz, główna bohaterka jest poważnie chora i spotyka na swojej drodze osobę, dzięki której nagle chce żyć.
Przepraszam, że piszę tak chaotycznie. Nie jestem w stanie zebrać myśli, obraz rozmazuje mi się przed oczami, tak bardzo chciałabym zostać...
Zanim poznałyśmy się, nie wiedziałam, że świat jest taki piękny. Nagle zaczęłam dostrzegać, że kwitną tu kwiaty, że niebo jest takie błękitne, że ptaki śpiewają tak radośnie...
Spoglądałam na Ciebie z niezwykle szybko bijącym sercem, tak bardzo mi się to podobało. Wszystkie chwile spędzone z Tobą były wspaniałe. To jak spotkanie kogoś, komu jest się przeznaczonym.
Wybacz mi, Taeyeon. Może nie powinnam, ale chciałabym złożyć Ci pewną obietnicę.
Wrócę, nie wiem kiedy, nie wiem w jakiej postaci, ale wrócę.
Znajdę Cię.
Przyjdę do Ciebie, niczym pierwszy śnieg.
Kocham Cię, Tae.
Stephanie
***
Nie było chłodniejszej zimy.
Wszystko niezwykle zimne. Nie padał śnieg, nie padał deszcz, nie było widać słońca, ani gwiazd.
Odkąd odeszła Tiffany, nie było niczego.
Pierwszy śnieg jeszcze nie spadł, chociaż był już późny styczeń.
Ulice jak zwykle były pełne ludzi, jednak Taeyeon zdawała się ich nie dostrzegać. Nie chciała. Czasami łudziła się, że w tłumie znajdzie Fany i wykrzyczy jej w twarz swoje uczucia, to, jak bardzo ją kocha, to, jak bardzo tęskniła, to jak bardzo się martwiła...
Wtedy, malutkie płatki śniegu zaczęły spadać z chmur, otulając platynowe warkocze Taeyeon. Zatrzymała się, a jej oczom ukazała się Stephanie Hwang we własnej osobie.
Z początku nie wierzyła, myślała, że to po prostu osoba do złudzenia podobna do niej.
W chwili, gdy stanęły naprzeciw siebie, w chwili, gdy zobaczyła w jej onyksowych oczach łzy, była pewna.
Tiffany wróciła.
- Znalazłam cię.
Nigdy nie zapomnę spoglądania na ciebie z szalejącym sercem
któregoś dnia znów się spotkamy, to będzie najszczęśliwszy dzień mojego życia
zjawię się przy tobie, niczym pierwszy śnieg

wtorek, 14 lutego 2017

Falling you ♣ Bae Suzy, Kim Woobin

            Bae Suzy przemierzała właśnie korytarz jednego ze szpitali.
            Ubrana była w czarny płaszcz, który sięgał jej do kostek, golf, niczym nocne niebo w grudniu i mroczny kapelusz, jak na kostuchę przystało. Jej hebanowe włosy opadały na ramiona, poruszane przez przeciąg, który roztaczała.
            Nagle, wpadł na nią mężczyzna około trzydziestki.
            - Proszę uważać, to jest szpital – rzucił, jakby ostrzegając ją.
            - Kim Raejoon. Trzydzieści dwa lata, przyczyna śmierci; przepracowanie, czas; jedenasta szesnaście - powiedziała, zatrzymując go swoimi słowami. Odwrócił się, szukając w jej oczach, które śmiało można było porównać do smoły, jakiś wyjaśnień.
            - Słucham?
            - Nie żyjesz – wyznała, jakby chodziło o kupno lizaka.
            - O czym ty mówisz? – krzyknął, jednak nie zrobiło to na niej wrażenia. Zamiast tego, uśmiechnęła się smutno. Po tylu latach zabierania ludzi do czeluści piekieł, bądź po prostu do raju albo, aby przeszli reinkarnację.
            - Musimy iść – wsadziła ręce do kieszeni. – Lepiej, żebyś nie widział tego, co za chwilę się wydarzy.
            Lekarz jednak nie słuchał. Stał, patrząc na nią jak wryty. Chciała oszczędzić mu bólu, niestety, nie mogła zaciągnąć go ze sobą siłą. Kilka minut później, na jednym ze szpitalnych łóżek, wyjechało jego ciało. Jego ciężarna żona, jedna z pielęgniarek, trzymając się za brzuch, zaczęła krzyczeć, aby nie dali mu umrzeć.
            - Proszę, chodźmy – ponowiła próbę.
            - Soomin, kochanie, jestem tu – powiedział do kobiety. Podszedł, chcąc jej dotknąć, ale te starania na nic się nie zdały. Nawet nie poczuła tej desperackiej próby pocieszenia jej. – Dlaczego ona mnie nie widzi?! – krzyknął, tym razem do Suzy.
            - Bo jesteś duchem, nie żyjesz – westchnęła. Jak dwieście lat pracowała w tym biznesie, tak jeszcze nie spotkała nikogo, kto by po prostu, bez żadnych zbędnych ceregieli z nią poszedł i zaakceptował swoją wolę. -  Musimy iść.
Widząc, że jej nie słucha, przeszła transformację z współczującej Kostuchy w demoniczną Kostuchę. Jej usta przybrały jeszcze bardziej krwistą barwę, czarne oczy wydawały się jeszcze bardziej zasnuć się hebanem, a ona sama wyglądała na bledszą.
- Już nic nie zdziałasz – powiedziała ostro, kładąc swoje białe dłonie na jego ramieniu. – Nie żyjesz, umarłeś, już nie wrócisz – zacisnęła rękę, wbijając długie paznokcie w jego odzienie.
Dopiero wtedy oderwał wzrok od pustego krzesła, na którym jeszcze nie tak dawno siedziała jego wybranka. Jego puste spojrzenie mogłoby przerazić, jednak nie ją.
- Co teraz ze mną będzie?


***


Siedzieli w domu Suzy, a ona podała mu filiżankę z czymś, co na pierwszy rzut oka przypominało herbatę. Nieboszczyk rozejrzał się po wnętrzu. Było stonowane, a jedyne, co miało tu kolor to usta Kostuchy. Proste meble, proste kolory i prosty krój płaszcza.
- Co to? – zapytał.
- Nazwijmy to herbatą – powiedziała. – Wymaże twoje wspomnienia.
- A jeśli nie wypiję?
- Będziesz żałował, a gdy zmienisz zdanie, zdasz sobie sprawę, że jest za późno. Lepiej przejść reinkarnację bez pamięci o poprzednim życiu. Wtedy nie boli – te słowa sprawiły, że pochwycił ów napój i o ironio, wypił go duszkiem. Chwilę później, zamrugał powiekami kilka razy, poczuł się senny i zniknął.


***


Nie lubiła zapuszczać się rejony takie, jak ten.
Mogła sobie być Kostuchą, jednak nawet teraz, nie przepadała za ciemnymi, ciasnymi uliczkami. Seul to piękne miasto. Wystarczyło tylko udać się do odpowiednich dzielnic, a nagle to miasto marzeń zmieniało się w miasto widmo.
Powolnym i majestatycznym krokiem zmierzała przed siebie, co jakiś czas poprawiając czarny melonik. Obserwowała nielicznych ludzi, głównie starsze panie, jak spacerują.
Ów melonik był nieodłączną częścią każdego Ponurego Żniwiarza i każdej Kostuchy. Dzięki niemu, pozostawali niewidoczni dla ludzi. Tylko ci nieszczęśnicy, którzy mieli dokonać żywota potrafili ich zobaczyć.


Dzisiaj miała zabrać ze sobą dziecko.
To zawsze było jej żal rodziców, jednak nie mogła nic zrobić. Jedyne, co, o ironio, podnosiło ją na duchu, była myśl, że dzieci są czyste i niewinne, a i więc po prostu odeśle je w dalszą drogę.
Nie fatygując się zbytnio, przeniknęła ściany jednego z obskurnych mieszkań. Zastała tam przykry widok – matka, starszy syn i mała dziewczynka. Najpierw spojrzała na kobietę. Miała siwiejące włosy do ramion, pobladłą twarz, pełne smutku, poczucia niesprawiedliwości oczy, mały nos i niewielkie usta.
Jej – najprawdopodobniej – syn był do niej bardzo podobny. Ta sama, podłużna, pobladła twarz, te same oczy… jedynie nos i usta były większe. Był dobrze zbudowany, i w Suzy uderzył fakt, że gdzieś już go widziała. Zignorowała to.
Dziecko, które leżało w łóżeczku wyglądało, jak siedem nieszczęść. Jej klatka piersiowa z trudem się podnosiła, a małe ślepia były wpół otwarte.
Taki widok sprawiał, że Kostucha przeklinała Boga i swój los. Westchnęła, chociaż nie musiała oddychać. Taki ludzki nawyk. W końcu ona kiedyś też była człowiekiem.
- Kim jesteś? – usłyszała obok siebie cieniutki głosik, który należał do już nieżyjącego dziecka. -  Co tu robisz, unni?
- Przyszłam po ciebie, skarbie – wyznała, kucając, tak, aby mogły sobie bez trudu patrzeć w oczy.
- Dlaczego?
- Wiesz, to dlatego, że już nie możesz tu być – starała się to tłumaczyć delikatnie, jednak w jej czarnych oczach czaiły się łzy, które spowodowały, że zaszkliły jej się oczy. – Musimy iść, kruszynko.
- Ale gdzie, unni?
- Napijemy się u mnie herbaty i wrócisz do mamusi i brata – powiedziała, z trudem nie wybuchając płaczem.
- Nie mogę, nie wiem nawet, jak masz na imię – pokręciła głową w akcie odmowy.
- Jestem Suzy, a ty? – w rzeczywistości doskonale wiedziała, jak się nazywa, ile ma lat… Nie mogła jednak tego powiedzieć.
- Jestem Raon, a teraz chodźmy, bo mama będzie zła.
Mała dziewczynka chwyciła ją za rękę, po czym wyszły. Po raz ostatni spojrzała na chłopaka i jego matkę. Byli spokojni. W końcu Raon wyglądała, jakby zasnęła, po długim, ciężkim dniu. Bo zasnęła.
Szkoda, że już na zawsze.


***


Gdy były już w domu Kostuchy, ta przyrządziła napój. Malutka Koreanka od razu się rozgościła na jednym z krzeseł. Oglądała z zainteresowaniem ponure, proste wnętrze, po czym odezwała się:
- Unni, strasznie tu ponuro. Jesteś smutna? Takie ładne unni, jak ty, nie powinny być smutne!
Słysząc te słowa, kilka łez wydostało się z jej lekko spuchniętych oczu. Tak bardzo chciała oddać matce jej dziecko… Tak bardzo bezsilna była.
Jedyne, co potrafiła, to zabierać. Nie dawała, ona jedynie pozbawiała życia. Zabierała matkom córki, córkom matki, ojcom synów i synów ojcom. Tak wyglądało jej życie, które utraciła dwieście lat temu.
Wtedy na myśl przyszło jej coś iście absurdalnego.
Jeżeli Bóg istniał, powinien zainterweniować. Nie wiedziała, jak mogłaby przywołać znajomego goblina, ale jej desperacja sama w sobie okazała się sposobem.
- Och, ahjussi – usłyszała cukierkowy głos Raon. -  Unni, jakiś ahjussi do ciebie przyszedł.
Szybko się odwróciła, nieomal co nie rozwalając herbaty.
- Shin? – zdziwiła się, widząc ów osobnika. – Ty… tutaj?
- Sama mnie wezwałaś, Suzy – powiedział zgodnie z prawdą. Nie wiedziała jak, ale jednak. -  Co się stało?
- Widzisz ją? To Kim Raon. Umarła, ale… Nie mogę jej zabrać. Proszę, pomóż jej. Jej matka ma bardzo słabe serce, widziałam to. Jeśli się zorientuje się, że ona odeszła, będę musiała przyjść również po nią. Shin, nie chcę tego robić.
Westchnął, dotykając chłodnego ramienia Kostuchy. Nie mógł nic zrobić było za późno. Jej rodzina wiedziała.


***


- Raon, kochanie. Czas napić się herbatki, tak jak unni obiecała – mówienie tego było trudne.
Nieczęsto trafiała na tak młode nieboszczki. Starła z policzka kolejne potoki łez, a goblin, który jeszcze niedawno stał obok, rozpłynął się w parze wodnej, nie dając już Suzy powodów do płaczu. Nie był w stanie im pomóc, nie ważne, jak bardzo by chciał.
- A ahjussi?
- On nie lubi takiej, dalej, pij, a potem odprowadzę cię do domu.


***


Mała Raon odeszła, całkowicie nieświadoma, że jak tylko przekroczy mahoniowe drzwi domu Kostuchy, wszystkie jej wspomnienia znikną, a ona sama odrodzi się na nowo. Suzy zadbała, aby jej następne wcielenie było lepsze.

Tak jak przewidziała, musiała iść po matkę Raon kilka dni później. Ponownie ta sama, ponura uliczka, ponownie te same, stare, zniszczone drzwi, ponownie to samo, obskurne wnętrze. Od śmierci małej zrobiło się tu jeszcze mroczniej.
Niemalże nie poznała chłopaka, który kogoś jej przypominał. Teraz miał zarost, był brudny, a oczy były puste. Zapewne myślał, że już gorzej być nie może. Suzy jednak wiedziała, że to nieprawda. Zawsze może być gorzej.
Trzymał matkę za rękę, szeptając do niej. Jeżeli słuch nie płatał Kostusze figli, recytował jej książkę niemieckiego pisarza, Hermanna Hesse, pod tytułem „Demian”. Uważnie słuchała tego, co mówił, aby chwilę później zamknąć oczy.
- Kim Hyejung. Czterdzieści dziewięć lat, czas i miejsce zgonu; dwudziesty października, Seul, Gangnam – wymieniała z drżącym głosem.
- Dlaczego tu jesteś? –  duch nieżyjącej kobiety odezwał się do niej.
- Przyszłam po panią. Nie żyjesz, ahjumma – powiedziała z trudem.
- A więc to tak? – zapytała, uśmiechając się smutno do Suzy. – Co z moją Raon? To ty ją nam odebrałaś?
Wbrew pozorom, słowa pani Kim wcale nie brzmiały jak oskarżenie, obelga… Były… obojętne. Ona była obojętna na swoje życie, które właśnie dobiegło końca. Z tępym spojrzeniem wlepionym w syna, który płakał, próbując obudzić matkę, zapytała:
- Mój Woobin zostanie sam. Nie ma nikogo, miał tylko nas. Dlaczego to robisz? Proszę, nie zabieraj go ze sobą, Kostucho.
Zszokowana wtopiła wzrok w kobietę. Nie chciała jej zabierać. Raon też. Nie chciała odwiedzać tego domu już nigdy więcej. Westchnęła, a z jej oczu po raz kolejny wypłynęły potoki łez. Nie była nowa, ale zdecydowanie bolał ją fakt, że rozbija taką rodzinę.
Oni mieli tylko siebie, nikogo innego. Ojciec dzieciaków odszedł od matki, jak tylko dowiedział się o ciąży swojej partnerki. Dzięki temu, ich więź stała się silna, a przez te kilka lat stali się rodziną prawdziwszą, niż te, które napędzane były przez liczby i waluty.
Suzy nie wiedziała, czy miała rodzinę. Również wypiła ten wywar, z nadzieją, że odrodzi się, jako lepsza osoba. Niestety, trafiła na rozgniewanego Boga, który zwyczajnie z niej zakpił. Zapomniała o swoim życiu. Obudziła się jako Mroczna Pani, wiecznie przywdziana w czerń.
- Przepraszam – powiedziała ze skruchą. – Proszę, chodźmy.


***


Westchnęła z żalem, obserwując Woobina, który musiał pochować matkę i siostrę. Na pogrzebie był tylko on. To jeszcze bardziej utwierdziło Kostuchę w przekonaniu, że mieli tylko siebie nawzajem. Stała obok niego, jednak jej nie widział. Mogłaby się ujawnić, jednak to byłoby nierozsądne. Nie mogła tego zrobić. Wtedy najpewniej chciałby ją zabić, a gdyby jej dotknął, przypomniałby sobie wszystkie zamazane wcześniej wspomnienia. Wszystko poszłoby na nic.
Szalona myśl przeszła jej przez głowę.
Zostanę jego stróżem.


***


Zrezygnowana wlokła się za Woobinem.
Nie wiedziała, co gorsze. To, że odebrała mu rodzinę, czy to, że Shin powiedział jej, kim był dla niej ów osobnik.


- Shin! – wrzasnęła na goblina. – Kim był dla mnie Kim Woobin?
- Suzy, proszę. Chciałbym, ale nie mogę – spokojnie jej tłumaczył. – Suzy, błagam. Pytaj o wszystko, tylko nie o przeszłość i twoje życie. To cię tylko zrani.
- Ja ciebie też błagam. Muszę wiedzieć. Nie wrócę mu siostry i matki, ale… Nie wiem. Mam nieodparte wrażenie, że go znam. Albo znałam. Ta sama twarz… Tylko czyja?
Te słowa wywołały w nim coś na wzór troski. Znał Bae Suzy przed jej śmiercią. Nie chciał jej opowiadać, jak zginęła, co zrobiła przed śmiercią, żeby nie cierpiała. Gdyby wiedziała, kim był dla niej Woobin, zrobiłaby wszystko, aby go chronić. Shin doskonale wiedział, że nie była w stanie.
- Byliście najlepszymi przyjaciółmi – powiedział niepewnie. – Dwieście dwadzieścia pięć lat temu, dwóm zaprzyjaźnionym rodzinom urodziła się córeczka i synek. Rodzice byli wniebowzięci, od samego początku planowali, aby ich dzieci zostały małżeństwem. Lata mijały, z małej Sooji wyrosła przepiękna kobieta, a Woobin wymężniał. Wszystko było dobrze, jednak uroda dziewczyny sprowadziła na młodych nieszczęście. Wielu chciało takiej żony, kierując się jej urodą. Sooji była zakochana na zabój, więc każdego adoratora odprawiała z kwitkiem – przerwał, aby spojrzeć dziewczynie w oczy. – Woobin również cieszył się powodzeniem. On również kochał Sooji, a więc pozostał jej wierny. Pewnego razu, jeden z adoratorów, Wang oraz jego siostra, Sora zapragnęli rozdzielić tę dwójkę, aby zakochana w Binie Sora zajęła miejsce Sooji. Chcieli przyrządzić zasadzkę, zabijając niewinną niewiastę. Plan wydawał się być idealny; gdy ona będzie wracać od Woobina, zabiją ją. Nie przewidzieli jednak jednego szczegółu, a mianowicie tego, że troskliwy chłopak postanowi odprowadzić swoją oblubienicę. Przez pomyłkę Wanga, który nie grzeszył inteligencją, zabił Kima, zamiast panienki Bae. Z początku Sooji nie wiedziała, co się dzieje. Z natury była szybka, wybuchowa i lekkomyślna, więc rzuciła się na mordercę. Mimo, że do najsilniejszych nie zależała, powaliła go i zaczęła okładać jego głowę kamieniem, który dostrzegła. Gdy wydał ostatnie tchnienie, udała się do narzeczonego. Prosiła, błagała, aby wstał i żeby wrócili od niego, aby opatrzyć rany po zatrutych strzałach – westchnął, obserwując, jak oczy Kostuchy zasnuwają się mgłą z łez. -  Położyła się obok i wtuliła, szeptając do niego przysięgę małżeńską. Zasypiała, przytłoczona tym wszystkim. Zasypiała, a rozgoryczona Sora poderżnęła jej gardło – przerwał, w myślach karcąc się za nieodpowiedni dobór słów. – Bae Sooji i Kim Woobin zginęli w swoich ramionach tego samego dnia. On był dobrym człowiekiem, więc przeszedł kilka reinkarnacji. Sooji jednak, za zabicie z furią została skazana przez kapryśnego Boga na wieczne tułaczki, jako Kostucha. Zamiast Sooji, powstała Suzy. Ta, która doświadczyła ognia piekielnego za życia.



Teraz, gdy już wszystko pamiętała, a w zasadzie wiedziała, zmieniła swój pogląd na Woobina. Chciała mu się pokazać, porozmawiać… Nie mogła, nie powinna. A jednak. Zamierzała dokonać tego dzisiaj. Codziennie przychodził do matki i opowiadał o trudach dni, które przeżywał w samotności. No, prawie. W końcu Suzy zawsze czuwała, aby nic mu się nie stało.
Gdy skręcił w lewo, ona zdjęła kapelusz, ujawniając się, że nikt nie widział jej niezwykłego pojawienia się. Szła za nim, wpatrując się w jego plecy. Wyrzuty sumienia były coraz większe, a ona sama nie potrafiła im sprostać.
Przystanął przy odpowiednim nagrobku, po chwili ona do niego doszła. Z początku zdawał się jej nie dostrzegać, jednak w końcu, odezwał się, aż nazbyt obojętnie:
- Kim jesteś?
- Bae Sooji – użyła prawdziwego imienia. – Nasze rodziny znały się bardzo dawno temu. Przyszłam… porozmawiać z twoją mamą.
- Jestem Kim Woobin – przedstawił się, wierząc dziewczynie na słowo. Odwrócił się do niej, uśmiechając smutno, po czym wyciągnął rękę. – Wybacz, że nie powiem, że miło mi cię poznać, jednak…
- Rozumiem – przerwała. – To niezbyt stosowne, zważywszy na okoliczności.
Westchnął, ciesząc się w duchu, że nowo poznana nie sprawia większych problemów. Większość dziewcząt, które miał przyjemność poznać skrzeczało, piszczało, nie interesowało się tym, co inni czują. A Sooji zachowała się, jak przystało. Zaimponowała mu, chociaż jej gest wydawał się błahostką.
- Woobin, wiesz – zaczęła po chwili ciszy. – Nie umiem składać kondolencji, chociaż powinnam mieć już wprawę, więc, proszę, nie zrozum tego opatrznie – mówiła z drżącym głosem, jakby miała się zaraz rozpłakać. – Jest mi bardzo przykro, żadne słowa nie potrafią oddać żalu, jaki musisz czuć… Niech jej ziemia lekką będzie, a następne wcielenie niechaj lepszym się stanie – pociągnęła nosem. – I w dodatku Raon… Ona była taka młodziutka, malutka – brzmiała jak żałosny człowieczek, a nie jest nim od ponad dwustu lat.
Ludzie umierają niezależnie od wieku. Umierają sześćdziesięciolatkowie, umierają i dwunastolatkowie. Wiedziała to. Obecność Woobina sprawiła, że przez chwilę zapomniała, kim była, kim jest i kim będzie, aż do końca świata.
Gdy zobaczył łzy w oczach dziewczyny, sam poczuł kolejne fale swoich własnych. Nie sądził, że potrafi zapłakać, w końcu jego ostatnie miesiące były usłane żaglem łez. Najpierw choroba Raon, której leczenie było za drogie, potem jej śmierć, a teraz Bóg zabrał mu matkę. Westchnął, dotykając ramienia przeraźliwie chudej Koreanki.
- Sooji, to naprawdę wiele znaczy. Jesteś jedyną, która złożyła mi kondolencje. Dziękuję za troskę – powiedział dosyć ciepło, jak na osobę, która straciła wszystko.
Coś sprawiło, że zbliżyli się do siebie, aby następnie zamknąć w szczelnym uścisku, łkając razem. Chłopak wdychał piękny zapach jej miękkich, onyksowych włosów, a ona przyjmowała ciepło, które – mimo wszystko – roztaczał, a którego nie posiadała.
Chwila zapomnienia.
Nie pamiętał, jak bardzo cierpi. Przez tę krótką chwilę zapomniał, tak po prostu.
Ona też chciałaby móc puścić w niepamięć swój tragiczny los, jednak on uderzył w nią podwójnie. Poczuła, a w zasadzie poczuli, że są we właściwym miejscu – w swoich ramionach. Sooji poczuła ból na całym swoim ciele, blokując w ten sposób wspomnienia, które on utracił.
Chciała móc to zatrzymać, ale była zbyt słaba.
Przez ciało Koreańczyka przeszedł prąd. Z początku był przyjemny, subtelny i delikatny, a w głowie zaczęły świtać pierwsze wspomnienia. Dobre wspomnienia. Z czasem, który nieubłaganie pędził, pojawiły się też złe wspomnienia. Gdy wszystkie zebrały się w logiczną całość, którą przyswoił, odsunął się od Kostuchy, jak ogniem poparzony.
- Czym ty jesteś? – krzyknął przerażony.
- Ja – zająknęła się. – Przepraszam.
Zaczęła się wycofywać, jednak nie dane jej było tego dokonać. Chwycił ją za rękę, zatrzymując przy sobie. Pamiętał wszystko z wcielenia jako Kim Woobin z klanu Kim. Nie wiedział o poprzednich, bo posiadał inne imię. Teraz, gdy wszystko się zgadzało, pamiętał Sooji. Pamiętał ich miłość. Jedyne, co się zgadzało, to, to, że ona żyje, a nie powinna.
- Zapytałem, czym jesteś, Sooji – powiedział spokojniej.
- I nie uciekniesz z krzykiem?
- Nie. Obiecuję, że cię wysłucham.
- Pamiętasz wszystko? – zapytała, a on przytaknął. – Po tym, jak on cię zabił, ja… też go zabiłam, w furii, w akcie zemsty. Kochałam cię, Woobin – załkała. Doskonale znała swoje uczucia. – gdy Sora poderżnęła mi gardło, stanęłam przed Ponurym Żniwiarzem, który podał mi coś, co wygląda i smakuje jak herbata, ale w rzeczywistości wymazuje wspomnienia. Oboje sądziliśmy, że po prostu przejdę reinkarnację, jak ty – wytarła rękawem czarnego płaszcza łzy. – Jednak Bóg sobie ze mnie zakpił, uczyniwszy mnie Kostuchą. Nie odrodziłam się ponownie, Woobin. Ja nie żyję.


***


Kłamała mu w żywe oczy.
Nie wiedziała, ile jeszcze da radę tak go oszukiwać. Nie zapytał, czy to ona zabrała mu rodzinę, ale wiedziała, że w końcu do tego dojdzie.
Było ciężko – ona była martwa od dłuższego czasu, a on dalej był zwykłym, szarym śmiertelnikiem. Starali się cieszyć tym, że ponownie się odnaleźli. Problem jednak tkwił w tym, że ona nie mogła już umrzeć, a on tak. Każdego dnia obawiała się, że wśród kart z nieboszczykami lub osobami, które mają niedługo odejść… że odnajdzie tam jego imię.
Sam Woobin nie zdawał jej zbyt wielu pytań. Wiedział, że odpowiedzi tylko ich zranią. Uważał, że dostatecznie długo już cierpieli.
Nie przedstawiła się jako Kostucha Suzy.
On dalej traktował ją jako swoją malutką Sooji.


***


Ich relacje z początku były dziwne. Dawny Kim Woobin nie zważałby na to, że jego oblubienica… nie istnieje, nie żyje. Teraz, dwieście lat później, Kim Woobin czuł strach, co było dosyć naturalne. Nie wierzył w Boga, w cuda… On nie wierzył w nic. Starał się jakoś zaakceptować ich los.
Jego największą słabością był melonik. Mogła zniknąć bez słowa za każdym razem, gdy o coś się pokłócili. Na początku nie wiedział, jak miałby z Kostuchą rozmawiać. Był rozdarty – raz myślał, że ją kocha, że nigdy go nie skrzywdzi, drugi raz myślał, że to martwy potwór bez uczuć.
Nie chciał jej o tym mówić. Mimo wszystko, nikt nie zasługuje ta tak ostre słowa.

Ich życie było niezwykłe. Dziwnie było być z kimś, kto nawet nie musi oddychać. Nigdy nie brakowało jej tchu podczas pocałunków; nigdy nie była zmęczona, a mimo to spała. Zachowywała się jak człowiek.
Po pewnym czasie, naprawdę zaczął wierzyć, że kiedyś powróci do swojej poprzedniej formy, że będą mieć happy end i kilkoro dzieci, jak w filmach z Hollywood. Miało być pięknie. Znalazł kogoś, kogo pokochał. Ponownie poczuł bicie swojego serca, które po stracie rodziny zdawało się być martwe.
***



Rok później, jedenastego marca stało się to, czego bała się najbardziej. Karta, której nie chciała nigdy widzieć, pojawiła się jej w rękach.
Siedzieli wtedy w domu dziewczyny. Jak oparzona wstała z krzesła, na którym siedziała, aby następnie złapać za melonik i zniknąć za drzwiami, mimo licznych krzyków i przeraźliwie żałosnych protestów Woobina.
Nie musiała długo błądzić, od razu pojawiła się w domu goblina. Chciała wywarzyć drzwi, wyżyć się na nim, jednak on wydawał się na nią czekać. Zupełnie, jakby wiedział, że czas na kolejne rozstanie.
- Suzy – zwrócił się do niej.
- Dlaczego mam to w dłoniach?! – krzyknęła, zalewając się łzami. – Shin, do cholery, dlaczego?!
On jedynie wpatrywał się w kawałek papirusu, zszokowany.


Zmarły: Kim Woobin, lat dwadzieścia siedem.
Czas i miejsce śmierci: trzydziesty marca, godzina czternasta czterdzieści sześć, Seul, Gangnam.
Przyczyna śmierci: nieznana.


Załkała, a on przytulił ją do siebie. Wiedział, że nie zdąży się z nim pożegnać. Wiedział, że jako Kostucha, nie będzie w stanie nic zrobić. Nawet on, goblin, który był niemalże równy samemu Bogu, nie mógł nic zrobić.
- Sooji, proszę – powiedział cicho, w nadziei, że gdy będzie po wszystkim, jakoś się pozbiera. – Nie możemy nic zrobić, Soo.
To sprawiło, że wybuchła płaczem, niczym dziecko, które zgubiło matkę. Nie mogli nic zrobić. Nic, nie ważne, jak bardzo by chcieli. Słuchał jej lamentów, gorzkich słów i obelg. Nie mógł mieć jej tego za złe, w końcu właśnie traciła najważniejszą dla niej osobę.
Ironia to częsty gość w przeznaczeniu tej Kostuchy. Najpierw zginęła wraz z osobą, którą kochała, musząc oglądać jego śmierć; myślała, że przejdzie reinkarnację i wszystko będzie lepiej, że zapomni o nieszczęśliwej miłości; Bóg zakpił z niej i odesłał na wieczne tułaczki w postaci potwora… Miało być dobrze, bo odnalazła tego, do którego jej serce pierwotnie należało. Okrutny Bóg znów nie omieszkał zażartować z Suzy, ponownie zabierając jej Woobina.
To było więcej, niż była w stanie przecierpieć. W końcu dzięki niemu odzyskała uczucia, bicie serca i nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro.


***


Nie powiedziała mu. Tego feralnego dnia po prostu wróciła do domu, unikając rozmowy jak ognia. Tak spędzili pierwszy dzień.
Następnego, odezwała się, szybko wymyślając jakieś kłamstwo. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, na rzecz wymazania mu tego wydarzenia z głowy. Wspomnienie rozdygotanej Suzy, płaczu i ciszy rozpłynęło się, niczym we mgle.
Postanowiła, że resztę jego dni spędzą inaczej. Schowała melonik, aby nie kusić samej siebie zniknięciem już na zawsze.
Byli we wszystkich miejscach, które chciał odwiedzić, a nie miał za co. Zabawy było co nie miara, wzięli nawet „udawany ślub” w tradycyjnym stylu. Wygłupiali się, jednak dla niej, przysięgi te nie były gołosłowne. Był jej pierwszym i – z pewnością – ostatnim.


Dwudziestego dziewiątego marca, była bliska wydania się. Nie mogła, obiecała sobie, że tego nie zrobi.
Wszystko było, jak zwykle. Śmiali się, gotowali razem, wyszli na zakupy, obdarowywali się pięknymi uśmiechami, szczerymi deklaracjami i szczęściem, lecz tylko Suzy wiedziała, że to ostatnie, jakiego razem doświadczą.


Późno w nocy, leżeli w łóżku, próbując zasnąć. W jej objęciach sen przychodził szybko, jakby sama jej piosenka, którą śpiewała każdego wieczoru miała magiczną moc. Gdy wiedziała, że spał, uśmiechnęła się do niego.

- Woobin – wypowiedziała szeptem jego imię, które niegdyś było najpiękniejszym lekarstwem na smutek, a teraz same go powodowało. – Bądź szczęśliwy. Ja postaram się zaakceptować nasze tragiczne przeznaczenie. Nieważne jest jutro, jeżeli ma się dzisiaj.




















Hejka! Dawno nic nie dodawałam, a ten one shot napisałam z miesiąc temu. Mam nadzieję, że wam się podoba.
Zakończenie należy do was, to wy decydujecie, co się z nimi stanie, Jaki jest twój wybór? Napisz w komentarzu!
PS Czy tylko ja zabiłabym Woobina, a Suzy skazała na dalsze męczarnie? 
PS 2 Ja wiem, że ze mnie potwór, ok/
PS 3 Ogólnie to inspirowane dramą "Goblin", której nie polecam. Niszczy życie i ogólnie fangirl tutaj wywalił w kosmos... Ale czego się nie robi dla krasza, cnie, Gong Yoo? ;____;