Bae Suzy
przemierzała właśnie korytarz jednego ze szpitali.
Ubrana była
w czarny płaszcz, który sięgał jej do kostek, golf, niczym nocne niebo w
grudniu i mroczny kapelusz, jak na kostuchę przystało. Jej hebanowe włosy
opadały na ramiona, poruszane przez przeciąg, który roztaczała.
Nagle,
wpadł na nią mężczyzna około trzydziestki.
- Proszę
uważać, to jest szpital – rzucił, jakby ostrzegając ją.
- Kim
Raejoon. Trzydzieści dwa lata, przyczyna śmierci; przepracowanie, czas;
jedenasta szesnaście - powiedziała, zatrzymując go swoimi słowami. Odwrócił
się, szukając w jej oczach, które śmiało można było porównać do smoły, jakiś
wyjaśnień.
- Słucham?
- Nie
żyjesz – wyznała, jakby chodziło o kupno lizaka.
- O czym ty
mówisz? – krzyknął, jednak nie zrobiło to na niej wrażenia. Zamiast tego,
uśmiechnęła się smutno. Po tylu latach zabierania ludzi do czeluści piekieł,
bądź po prostu do raju albo, aby przeszli reinkarnację.
- Musimy
iść – wsadziła ręce do kieszeni. – Lepiej, żebyś nie widział tego, co za chwilę
się wydarzy.
Lekarz
jednak nie słuchał. Stał, patrząc na nią jak wryty. Chciała oszczędzić mu bólu,
niestety, nie mogła zaciągnąć go ze sobą siłą. Kilka minut później, na jednym
ze szpitalnych łóżek, wyjechało jego ciało. Jego ciężarna żona, jedna z pielęgniarek,
trzymając się za brzuch, zaczęła krzyczeć, aby nie dali mu umrzeć.
- Proszę,
chodźmy – ponowiła próbę.
- Soomin,
kochanie, jestem tu – powiedział do kobiety. Podszedł, chcąc jej dotknąć, ale
te starania na nic się nie zdały. Nawet nie poczuła tej desperackiej próby
pocieszenia jej. – Dlaczego ona mnie nie widzi?! – krzyknął, tym razem do Suzy.
- Bo jesteś
duchem, nie żyjesz – westchnęła. Jak dwieście lat pracowała w tym biznesie, tak jeszcze nie spotkała
nikogo, kto by po prostu, bez żadnych zbędnych ceregieli z nią poszedł i
zaakceptował swoją wolę. - Musimy iść.
Widząc, że jej nie słucha,
przeszła transformację z współczującej Kostuchy w demoniczną Kostuchę. Jej usta
przybrały jeszcze bardziej krwistą barwę, czarne oczy wydawały się jeszcze bardziej
zasnuć się hebanem, a ona sama wyglądała na bledszą.
- Już nic nie zdziałasz –
powiedziała ostro, kładąc swoje białe dłonie na jego ramieniu. – Nie żyjesz,
umarłeś, już nie wrócisz – zacisnęła rękę, wbijając długie paznokcie w jego
odzienie.
Dopiero wtedy oderwał wzrok od
pustego krzesła, na którym jeszcze nie tak dawno siedziała jego wybranka. Jego
puste spojrzenie mogłoby przerazić, jednak nie ją.
- Co teraz ze mną będzie?
***
Siedzieli w domu Suzy, a ona
podała mu filiżankę z czymś, co na pierwszy rzut oka przypominało herbatę.
Nieboszczyk rozejrzał się po wnętrzu. Było stonowane, a jedyne, co miało tu
kolor to usta Kostuchy. Proste meble, proste kolory i prosty krój płaszcza.
- Co to? – zapytał.
- Nazwijmy to herbatą –
powiedziała. – Wymaże twoje wspomnienia.
- A jeśli nie wypiję?
- Będziesz żałował, a gdy
zmienisz zdanie, zdasz sobie sprawę, że jest za późno. Lepiej przejść
reinkarnację bez pamięci o poprzednim życiu. Wtedy nie boli – te słowa
sprawiły, że pochwycił ów napój i o ironio, wypił go duszkiem. Chwilę później, zamrugał powiekami kilka razy, poczuł się
senny i zniknął.
***
Nie lubiła zapuszczać się rejony
takie, jak ten.
Mogła sobie być Kostuchą, jednak
nawet teraz, nie przepadała za ciemnymi, ciasnymi uliczkami. Seul to piękne miasto.
Wystarczyło tylko udać się do odpowiednich dzielnic, a nagle to miasto marzeń zmieniało się w miasto widmo.
Powolnym i majestatycznym krokiem
zmierzała przed siebie, co jakiś czas poprawiając czarny melonik. Obserwowała
nielicznych ludzi, głównie starsze panie, jak spacerują.
Ów melonik był nieodłączną
częścią każdego Ponurego Żniwiarza i każdej Kostuchy. Dzięki niemu, pozostawali
niewidoczni dla ludzi. Tylko ci nieszczęśnicy, którzy mieli dokonać żywota
potrafili ich zobaczyć.
Dzisiaj miała zabrać ze sobą
dziecko.
To zawsze było jej żal rodziców,
jednak nie mogła nic zrobić. Jedyne, co, o ironio, podnosiło ją na duchu, była myśl, że dzieci są czyste i niewinne, a
i więc po prostu odeśle je w dalszą drogę.
Nie fatygując się zbytnio,
przeniknęła ściany jednego z obskurnych mieszkań. Zastała tam przykry widok –
matka, starszy syn i mała dziewczynka. Najpierw spojrzała na kobietę. Miała
siwiejące włosy do ramion, pobladłą twarz, pełne smutku, poczucia
niesprawiedliwości oczy, mały nos i niewielkie usta.
Jej – najprawdopodobniej – syn
był do niej bardzo podobny. Ta sama, podłużna, pobladła twarz, te same oczy…
jedynie nos i usta były większe. Był dobrze zbudowany, i w Suzy uderzył fakt,
że gdzieś już go widziała. Zignorowała to.
Dziecko, które leżało w łóżeczku
wyglądało, jak siedem nieszczęść. Jej klatka piersiowa z trudem się podnosiła,
a małe ślepia były wpół otwarte.
Taki widok sprawiał, że Kostucha
przeklinała Boga i swój los. Westchnęła, chociaż nie musiała oddychać. Taki ludzki nawyk. W końcu ona kiedyś też
była człowiekiem.
- Kim jesteś? – usłyszała obok
siebie cieniutki głosik, który należał do już nieżyjącego dziecka. - Co tu robisz, unni?
- Przyszłam po ciebie, skarbie –
wyznała, kucając, tak, aby mogły sobie bez trudu patrzeć w oczy.
- Dlaczego?
- Wiesz, to dlatego, że już nie
możesz tu być – starała się to tłumaczyć delikatnie, jednak w jej czarnych
oczach czaiły się łzy, które spowodowały, że zaszkliły jej się oczy. – Musimy
iść, kruszynko.
- Ale gdzie, unni?
- Napijemy się u mnie herbaty i
wrócisz do mamusi i brata – powiedziała, z trudem nie wybuchając płaczem.
- Nie mogę, nie wiem nawet, jak
masz na imię – pokręciła głową w akcie odmowy.
- Jestem Suzy, a ty? – w
rzeczywistości doskonale wiedziała, jak się nazywa, ile ma lat… Nie mogła jednak
tego powiedzieć.
- Jestem Raon, a teraz chodźmy,
bo mama będzie zła.
Mała dziewczynka chwyciła ją za
rękę, po czym wyszły. Po raz ostatni spojrzała na chłopaka i jego matkę. Byli
spokojni. W końcu Raon wyglądała, jakby zasnęła, po długim, ciężkim dniu. Bo
zasnęła.
Szkoda, że już na zawsze.
***
Gdy były już w domu Kostuchy, ta
przyrządziła napój. Malutka Koreanka od razu się rozgościła na jednym z
krzeseł. Oglądała z zainteresowaniem ponure, proste wnętrze, po czym odezwała
się:
- Unni, strasznie tu ponuro.
Jesteś smutna? Takie ładne unni, jak ty, nie powinny być smutne!
Słysząc te słowa, kilka łez
wydostało się z jej lekko spuchniętych oczu. Tak bardzo chciała oddać matce jej
dziecko… Tak bardzo bezsilna była.
Jedyne, co potrafiła, to
zabierać. Nie dawała, ona jedynie pozbawiała życia. Zabierała matkom córki,
córkom matki, ojcom synów i synów ojcom. Tak wyglądało jej życie, które utraciła dwieście lat temu.
Wtedy na myśl przyszło jej coś
iście absurdalnego.
Jeżeli Bóg istniał, powinien
zainterweniować. Nie wiedziała, jak mogłaby przywołać znajomego goblina, ale
jej desperacja sama w sobie okazała się sposobem.
- Och, ahjussi – usłyszała
cukierkowy głos Raon. - Unni, jakiś
ahjussi do ciebie przyszedł.
Szybko się odwróciła, nieomal co
nie rozwalając herbaty.
- Shin? – zdziwiła się, widząc ów
osobnika. – Ty… tutaj?
- Sama mnie wezwałaś, Suzy –
powiedział zgodnie z prawdą. Nie wiedziała jak, ale jednak. - Co się stało?
- Widzisz ją? To Kim Raon.
Umarła, ale… Nie mogę jej zabrać. Proszę, pomóż jej. Jej matka ma bardzo słabe
serce, widziałam to. Jeśli się zorientuje się, że ona odeszła, będę musiała
przyjść również po nią. Shin, nie chcę tego robić.
Westchnął, dotykając chłodnego
ramienia Kostuchy. Nie mógł nic zrobić było za późno. Jej rodzina wiedziała.
***
- Raon, kochanie. Czas napić się
herbatki, tak jak unni obiecała – mówienie tego było trudne.
Nieczęsto trafiała na tak młode
nieboszczki. Starła z policzka kolejne potoki łez, a goblin, który jeszcze
niedawno stał obok, rozpłynął się w parze wodnej, nie dając już Suzy powodów do
płaczu. Nie był w stanie im pomóc, nie ważne, jak bardzo by chciał.
- A ahjussi?
- On nie lubi takiej, dalej, pij,
a potem odprowadzę cię do domu.
***
Mała Raon odeszła, całkowicie
nieświadoma, że jak tylko przekroczy mahoniowe drzwi domu Kostuchy, wszystkie
jej wspomnienia znikną, a ona sama odrodzi się na nowo. Suzy zadbała, aby jej
następne wcielenie było lepsze.
Tak jak przewidziała, musiała iść
po matkę Raon kilka dni później. Ponownie ta sama, ponura uliczka, ponownie te
same, stare, zniszczone drzwi, ponownie to samo, obskurne wnętrze. Od śmierci
małej zrobiło się tu jeszcze mroczniej.
Niemalże nie poznała chłopaka,
który kogoś jej przypominał. Teraz miał zarost, był brudny, a oczy były puste.
Zapewne myślał, że już gorzej być nie
może. Suzy jednak wiedziała, że to nieprawda. Zawsze może być gorzej.
Trzymał matkę za rękę, szeptając
do niej. Jeżeli słuch nie płatał Kostusze figli, recytował jej książkę
niemieckiego pisarza, Hermanna Hesse, pod tytułem „Demian”. Uważnie słuchała
tego, co mówił, aby chwilę później zamknąć oczy.
- Kim Hyejung. Czterdzieści
dziewięć lat, czas i miejsce zgonu; dwudziesty października, Seul, Gangnam –
wymieniała z drżącym głosem.
- Dlaczego tu jesteś? – duch nieżyjącej kobiety odezwał się do niej.
- Przyszłam po panią. Nie żyjesz,
ahjumma – powiedziała z trudem.
- A więc to tak? – zapytała,
uśmiechając się smutno do Suzy. – Co z moją Raon? To ty ją nam odebrałaś?
Wbrew pozorom, słowa pani Kim
wcale nie brzmiały jak oskarżenie, obelga… Były… obojętne. Ona była obojętna na
swoje życie, które właśnie dobiegło końca. Z tępym spojrzeniem wlepionym w
syna, który płakał, próbując obudzić matkę, zapytała:
- Mój Woobin zostanie sam. Nie ma
nikogo, miał tylko nas. Dlaczego to robisz? Proszę, nie zabieraj go ze sobą,
Kostucho.
Zszokowana wtopiła wzrok w
kobietę. Nie chciała jej zabierać. Raon też. Nie chciała odwiedzać tego domu
już nigdy więcej. Westchnęła, a z jej oczu po raz kolejny wypłynęły potoki łez.
Nie była nowa, ale zdecydowanie bolał ją fakt, że rozbija taką rodzinę.
Oni mieli tylko siebie, nikogo
innego. Ojciec dzieciaków odszedł od matki, jak tylko dowiedział się o ciąży
swojej partnerki. Dzięki temu, ich więź stała się silna, a przez te kilka lat
stali się rodziną prawdziwszą, niż te, które napędzane były przez liczby i
waluty.
Suzy nie wiedziała, czy miała
rodzinę. Również wypiła ten wywar, z nadzieją, że odrodzi się, jako lepsza
osoba. Niestety, trafiła na rozgniewanego Boga, który zwyczajnie z niej zakpił.
Zapomniała o swoim życiu. Obudziła się jako Mroczna Pani, wiecznie przywdziana
w czerń.
- Przepraszam – powiedziała ze
skruchą. – Proszę, chodźmy.
***
Westchnęła z żalem, obserwując
Woobina, który musiał pochować matkę i siostrę. Na pogrzebie był tylko on. To
jeszcze bardziej utwierdziło Kostuchę w przekonaniu, że mieli tylko siebie
nawzajem. Stała obok niego, jednak jej nie widział. Mogłaby się ujawnić, jednak
to byłoby nierozsądne. Nie mogła tego zrobić. Wtedy najpewniej chciałby ją
zabić, a gdyby jej dotknął, przypomniałby sobie wszystkie zamazane wcześniej
wspomnienia. Wszystko poszłoby na nic.
Szalona myśl przeszła jej przez
głowę.
Zostanę jego stróżem.
***
Zrezygnowana wlokła się za
Woobinem.
Nie wiedziała, co gorsze. To, że
odebrała mu rodzinę, czy to, że Shin powiedział jej, kim był dla niej ów
osobnik.
- Shin! – wrzasnęła na goblina. – Kim był dla mnie Kim Woobin?
- Suzy, proszę. Chciałbym, ale nie mogę – spokojnie jej tłumaczył. –
Suzy, błagam. Pytaj o wszystko, tylko nie o przeszłość i twoje życie. To cię
tylko zrani.
- Ja ciebie też błagam. Muszę wiedzieć. Nie wrócę mu siostry i matki,
ale… Nie wiem. Mam nieodparte wrażenie, że go znam. Albo znałam. Ta sama twarz…
Tylko czyja?
Te słowa wywołały w nim coś na wzór troski. Znał Bae Suzy przed jej
śmiercią. Nie chciał jej opowiadać, jak zginęła, co zrobiła przed śmiercią,
żeby nie cierpiała. Gdyby wiedziała, kim był dla niej Woobin, zrobiłaby
wszystko, aby go chronić. Shin doskonale wiedział, że nie była w stanie.
- Byliście najlepszymi przyjaciółmi – powiedział niepewnie. – Dwieście
dwadzieścia pięć lat temu, dwóm zaprzyjaźnionym rodzinom urodziła się córeczka
i synek. Rodzice byli wniebowzięci, od samego początku planowali, aby ich
dzieci zostały małżeństwem. Lata mijały, z małej Sooji wyrosła przepiękna
kobieta, a Woobin wymężniał. Wszystko było dobrze, jednak uroda dziewczyny
sprowadziła na młodych nieszczęście. Wielu chciało takiej żony, kierując się
jej urodą. Sooji była zakochana na zabój, więc każdego adoratora odprawiała z
kwitkiem – przerwał, aby spojrzeć dziewczynie w oczy. – Woobin również cieszył
się powodzeniem. On również kochał Sooji, a więc pozostał jej wierny. Pewnego
razu, jeden z adoratorów, Wang oraz jego siostra, Sora zapragnęli rozdzielić tę
dwójkę, aby zakochana w Binie Sora zajęła miejsce Sooji. Chcieli przyrządzić
zasadzkę, zabijając niewinną niewiastę. Plan wydawał się być idealny; gdy ona
będzie wracać od Woobina, zabiją ją. Nie przewidzieli jednak jednego szczegółu,
a mianowicie tego, że troskliwy chłopak postanowi odprowadzić swoją
oblubienicę. Przez pomyłkę Wanga, który nie grzeszył inteligencją, zabił Kima,
zamiast panienki Bae. Z początku Sooji nie wiedziała, co się dzieje. Z natury
była szybka, wybuchowa i lekkomyślna, więc rzuciła się na mordercę. Mimo, że do
najsilniejszych nie zależała, powaliła go i zaczęła okładać jego głowę
kamieniem, który dostrzegła. Gdy wydał ostatnie tchnienie, udała się do
narzeczonego. Prosiła, błagała, aby wstał i żeby wrócili od niego, aby opatrzyć
rany po zatrutych strzałach – westchnął, obserwując, jak oczy Kostuchy
zasnuwają się mgłą z łez. - Położyła się
obok i wtuliła, szeptając do niego przysięgę małżeńską. Zasypiała, przytłoczona
tym wszystkim. Zasypiała, a rozgoryczona Sora poderżnęła jej gardło – przerwał,
w myślach karcąc się za nieodpowiedni dobór słów. – Bae Sooji i Kim Woobin
zginęli w swoich ramionach tego samego dnia. On był dobrym człowiekiem, więc
przeszedł kilka reinkarnacji. Sooji jednak, za zabicie z furią została skazana
przez kapryśnego Boga na wieczne tułaczki, jako Kostucha. Zamiast Sooji,
powstała Suzy. Ta, która doświadczyła ognia piekielnego za życia.
Teraz, gdy już wszystko
pamiętała, a w zasadzie wiedziała, zmieniła swój pogląd na Woobina. Chciała mu
się pokazać, porozmawiać… Nie mogła, nie powinna. A jednak. Zamierzała dokonać
tego dzisiaj. Codziennie przychodził do matki i opowiadał o trudach dni, które
przeżywał w samotności. No, prawie. W końcu Suzy zawsze czuwała, aby nic mu się
nie stało.
Gdy skręcił w lewo, ona zdjęła
kapelusz, ujawniając się, że nikt nie widział jej niezwykłego pojawienia się.
Szła za nim, wpatrując się w jego plecy. Wyrzuty sumienia były coraz większe, a
ona sama nie potrafiła im sprostać.
Przystanął przy odpowiednim
nagrobku, po chwili ona do niego doszła. Z początku zdawał się jej nie
dostrzegać, jednak w końcu, odezwał się, aż nazbyt obojętnie:
- Kim jesteś?
- Bae Sooji – użyła prawdziwego
imienia. – Nasze rodziny znały się bardzo dawno temu. Przyszłam… porozmawiać z
twoją mamą.
- Jestem Kim Woobin – przedstawił
się, wierząc dziewczynie na słowo. Odwrócił się do niej, uśmiechając smutno, po
czym wyciągnął rękę. – Wybacz, że nie powiem, że miło mi cię poznać, jednak…
- Rozumiem – przerwała. – To
niezbyt stosowne, zważywszy na okoliczności.
Westchnął, ciesząc się w duchu, że nowo poznana nie sprawia
większych problemów. Większość dziewcząt, które miał przyjemność poznać skrzeczało, piszczało, nie interesowało się tym,
co inni czują. A Sooji zachowała się, jak przystało. Zaimponowała mu, chociaż
jej gest wydawał się błahostką.
- Woobin, wiesz – zaczęła po
chwili ciszy. – Nie umiem składać kondolencji, chociaż powinnam mieć już
wprawę, więc, proszę, nie zrozum tego opatrznie – mówiła z drżącym głosem,
jakby miała się zaraz rozpłakać. – Jest mi bardzo przykro, żadne słowa nie
potrafią oddać żalu, jaki musisz czuć… Niech jej ziemia lekką będzie, a
następne wcielenie niechaj lepszym się stanie – pociągnęła nosem. – I w dodatku
Raon… Ona była taka młodziutka, malutka – brzmiała jak żałosny człowieczek, a
nie jest nim od ponad dwustu lat.
Ludzie umierają niezależnie od
wieku. Umierają sześćdziesięciolatkowie, umierają i dwunastolatkowie. Wiedziała
to. Obecność Woobina sprawiła, że przez chwilę zapomniała, kim była, kim jest i
kim będzie, aż do końca świata.
Gdy zobaczył łzy w oczach
dziewczyny, sam poczuł kolejne fale swoich własnych. Nie sądził, że potrafi
zapłakać, w końcu jego ostatnie miesiące były usłane żaglem łez. Najpierw
choroba Raon, której leczenie było za drogie, potem jej śmierć, a teraz Bóg
zabrał mu matkę. Westchnął, dotykając ramienia przeraźliwie chudej Koreanki.
- Sooji, to naprawdę wiele
znaczy. Jesteś jedyną, która złożyła mi kondolencje. Dziękuję za troskę –
powiedział dosyć ciepło, jak na osobę, która straciła wszystko.
Coś sprawiło, że zbliżyli się do
siebie, aby następnie zamknąć w szczelnym uścisku, łkając razem. Chłopak
wdychał piękny zapach jej miękkich, onyksowych włosów, a ona przyjmowała
ciepło, które – mimo wszystko – roztaczał, a którego nie posiadała.
Chwila zapomnienia.
Nie pamiętał, jak bardzo cierpi.
Przez tę krótką chwilę zapomniał, tak po prostu.
Ona też chciałaby móc puścić w
niepamięć swój tragiczny los, jednak on uderzył w nią podwójnie. Poczuła, a w
zasadzie poczuli, że są we właściwym miejscu – w swoich ramionach. Sooji
poczuła ból na całym swoim ciele, blokując w ten sposób wspomnienia, które on
utracił.
Chciała móc to zatrzymać, ale
była zbyt słaba.
Przez ciało Koreańczyka przeszedł
prąd. Z początku był przyjemny, subtelny i delikatny, a w głowie zaczęły świtać
pierwsze wspomnienia. Dobre wspomnienia.
Z czasem, który nieubłaganie pędził, pojawiły się też złe wspomnienia. Gdy wszystkie zebrały się w logiczną całość, którą
przyswoił, odsunął się od Kostuchy, jak ogniem poparzony.
- Czym ty jesteś? – krzyknął
przerażony.
- Ja – zająknęła się. –
Przepraszam.
Zaczęła się wycofywać, jednak nie
dane jej było tego dokonać. Chwycił ją za rękę, zatrzymując przy sobie.
Pamiętał wszystko z wcielenia jako Kim Woobin z klanu Kim. Nie wiedział o
poprzednich, bo posiadał inne imię. Teraz, gdy wszystko się zgadzało, pamiętał
Sooji. Pamiętał ich miłość. Jedyne, co się zgadzało, to, to, że ona żyje, a nie
powinna.
- Zapytałem, czym jesteś, Sooji –
powiedział spokojniej.
- I nie uciekniesz z krzykiem?
- Nie. Obiecuję, że cię
wysłucham.
- Pamiętasz wszystko? – zapytała,
a on przytaknął. – Po tym, jak on cię zabił, ja… też go zabiłam, w furii, w
akcie zemsty. Kochałam cię, Woobin – załkała. Doskonale znała swoje uczucia. – gdy
Sora poderżnęła mi gardło, stanęłam przed Ponurym Żniwiarzem, który podał mi
coś, co wygląda i smakuje jak herbata, ale w rzeczywistości wymazuje
wspomnienia. Oboje sądziliśmy, że po prostu przejdę reinkarnację, jak ty –
wytarła rękawem czarnego płaszcza łzy. – Jednak Bóg sobie ze mnie zakpił,
uczyniwszy mnie Kostuchą. Nie odrodziłam się ponownie, Woobin. Ja nie żyję.
***
Kłamała mu w żywe oczy.
Nie wiedziała, ile jeszcze da
radę tak go oszukiwać. Nie zapytał, czy to ona zabrała mu rodzinę, ale
wiedziała, że w końcu do tego dojdzie.
Było ciężko – ona była martwa od
dłuższego czasu, a on dalej był zwykłym, szarym śmiertelnikiem. Starali się
cieszyć tym, że ponownie się odnaleźli. Problem jednak tkwił w tym, że ona nie
mogła już umrzeć, a on tak. Każdego dnia obawiała się, że wśród kart z
nieboszczykami lub osobami, które mają niedługo odejść… że odnajdzie tam jego
imię.
Sam Woobin nie zdawał jej zbyt
wielu pytań. Wiedział, że odpowiedzi tylko ich zranią. Uważał, że dostatecznie
długo już cierpieli.
Nie przedstawiła się jako
Kostucha Suzy.
On dalej traktował ją jako swoją
malutką Sooji.
***
Ich relacje z początku były
dziwne. Dawny Kim Woobin nie zważałby na to, że jego oblubienica… nie istnieje,
nie żyje. Teraz, dwieście lat później, Kim Woobin czuł strach, co było dosyć
naturalne. Nie wierzył w Boga, w cuda… On nie wierzył w nic. Starał się jakoś
zaakceptować ich los.
Jego największą słabością był
melonik. Mogła zniknąć bez słowa za każdym razem, gdy o coś się pokłócili. Na
początku nie wiedział, jak miałby z Kostuchą rozmawiać. Był rozdarty – raz
myślał, że ją kocha, że nigdy go nie skrzywdzi, drugi raz myślał, że to martwy
potwór bez uczuć.
Nie chciał jej o tym mówić. Mimo
wszystko, nikt nie zasługuje ta tak ostre słowa.
Ich życie było niezwykłe. Dziwnie było być z kimś, kto nawet nie musi
oddychać. Nigdy nie brakowało jej tchu podczas pocałunków; nigdy nie była
zmęczona, a mimo to spała. Zachowywała się jak człowiek.
Po pewnym czasie, naprawdę zaczął
wierzyć, że kiedyś powróci do swojej poprzedniej formy, że będą mieć happy end
i kilkoro dzieci, jak w filmach z Hollywood. Miało być pięknie. Znalazł kogoś,
kogo pokochał. Ponownie poczuł bicie swojego serca, które po stracie rodziny
zdawało się być martwe.
***
Rok później, jedenastego marca
stało się to, czego bała się najbardziej. Karta, której nie chciała nigdy
widzieć, pojawiła się jej w rękach.
Siedzieli wtedy w domu
dziewczyny. Jak oparzona wstała z krzesła, na którym siedziała, aby następnie
złapać za melonik i zniknąć za drzwiami, mimo licznych krzyków i przeraźliwie
żałosnych protestów Woobina.
Nie musiała długo błądzić, od
razu pojawiła się w domu goblina. Chciała wywarzyć drzwi, wyżyć się na nim,
jednak on wydawał się na nią czekać. Zupełnie, jakby wiedział, że czas na
kolejne rozstanie.
- Suzy – zwrócił się do niej.
- Dlaczego mam to w dłoniach?! –
krzyknęła, zalewając się łzami. – Shin, do cholery, dlaczego?!
On jedynie wpatrywał się w
kawałek papirusu, zszokowany.
Zmarły: Kim Woobin, lat dwadzieścia siedem.
Czas i miejsce śmierci: trzydziesty marca, godzina czternasta
czterdzieści sześć, Seul, Gangnam.
Przyczyna śmierci: nieznana.
Załkała, a on przytulił ją do
siebie. Wiedział, że nie zdąży się z nim pożegnać. Wiedział, że jako Kostucha,
nie będzie w stanie nic zrobić. Nawet on, goblin, który był niemalże równy
samemu Bogu, nie mógł nic zrobić.
- Sooji, proszę – powiedział
cicho, w nadziei, że gdy będzie po wszystkim, jakoś się pozbiera. – Nie możemy
nic zrobić, Soo.
To sprawiło, że wybuchła płaczem,
niczym dziecko, które zgubiło matkę. Nie mogli nic zrobić. Nic, nie ważne, jak
bardzo by chcieli. Słuchał jej lamentów, gorzkich słów i obelg. Nie mógł mieć
jej tego za złe, w końcu właśnie traciła najważniejszą dla niej osobę.
Ironia to częsty gość w
przeznaczeniu tej Kostuchy. Najpierw zginęła wraz z osobą, którą kochała,
musząc oglądać jego śmierć; myślała, że przejdzie reinkarnację i wszystko
będzie lepiej, że zapomni o nieszczęśliwej miłości; Bóg zakpił z niej i odesłał
na wieczne tułaczki w postaci potwora… Miało być dobrze, bo odnalazła tego, do
którego jej serce pierwotnie należało. Okrutny Bóg znów nie omieszkał
zażartować z Suzy, ponownie zabierając jej Woobina.
To było więcej, niż była w stanie
przecierpieć. W końcu dzięki niemu odzyskała uczucia, bicie serca i nadzieję.
Nadzieję na lepsze jutro.
***
Nie powiedziała mu. Tego
feralnego dnia po prostu wróciła do domu, unikając rozmowy jak ognia. Tak
spędzili pierwszy dzień.
Następnego, odezwała się, szybko
wymyślając jakieś kłamstwo. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, na rzecz
wymazania mu tego wydarzenia z głowy. Wspomnienie rozdygotanej Suzy, płaczu i
ciszy rozpłynęło się, niczym we mgle.
Postanowiła, że resztę jego dni
spędzą inaczej. Schowała melonik, aby nie kusić samej siebie zniknięciem już na
zawsze.
Byli we wszystkich miejscach,
które chciał odwiedzić, a nie miał za co. Zabawy było co nie miara, wzięli
nawet „udawany ślub” w tradycyjnym stylu. Wygłupiali się, jednak dla niej,
przysięgi te nie były gołosłowne. Był jej pierwszym i – z pewnością – ostatnim.
Dwudziestego dziewiątego marca,
była bliska wydania się. Nie mogła, obiecała sobie, że tego nie zrobi.
Wszystko było, jak zwykle. Śmiali
się, gotowali razem, wyszli na zakupy, obdarowywali się pięknymi uśmiechami,
szczerymi deklaracjami i szczęściem, lecz tylko Suzy wiedziała, że to ostatnie,
jakiego razem doświadczą.
Późno w nocy, leżeli w łóżku,
próbując zasnąć. W jej objęciach sen przychodził szybko, jakby sama jej
piosenka, którą śpiewała każdego wieczoru miała magiczną moc. Gdy wiedziała, że
spał, uśmiechnęła się do niego.
- Woobin – wypowiedziała szeptem
jego imię, które niegdyś było najpiękniejszym lekarstwem na smutek, a teraz
same go powodowało. – Bądź szczęśliwy. Ja postaram się zaakceptować nasze
tragiczne przeznaczenie. Nieważne jest jutro, jeżeli ma się dzisiaj.
Hejka! Dawno nic nie dodawałam, a ten one shot napisałam z miesiąc temu. Mam nadzieję, że wam się podoba.
Zakończenie należy do was, to wy decydujecie, co się z nimi stanie, Jaki jest twój wybór? Napisz w komentarzu!
PS Czy tylko ja zabiłabym Woobina, a Suzy skazała na dalsze męczarnie?
PS 2 Ja wiem, że ze mnie potwór, ok/
PS 3 Ogólnie to inspirowane dramą "Goblin", której nie polecam. Niszczy życie i ogólnie fangirl tutaj wywalił w kosmos... Ale czego się nie robi dla krasza, cnie, Gong Yoo? ;____;