czwartek, 23 lutego 2017

First snow ♣ Taeny

Dzisiaj mamy szczególny dzień, a mianowicie urodzinki mojej kochanej @YuikoNano, dla której napisałam to Taeny   
Nie jestem w 100% zadowolona, ale cóż... mam nadzieję, że przynajmniej wam się spodoba!
Soorin



Westchnęła ciężko, wspominając trudy dnia.
To zdecydowanie nie był dobry tydzień, miesiąc, rok. Nie wydarzyło się w nim nic, co sprawiłoby, że czułaby się lepiej.
Samotność, która jej doskwierała była nie do zniesienia. Ale przecież się nie przyzna, nie wyjdzie do ludzi i nikogo nie pozna.
To nie tak, że nie chciała – ona po prostu nie potrafiła. Zawsze, gdy miała już nawiązać z kimś rozmowę, peszyła się; myślała, że jest zbyt beznadziejna, aby ktokolwiek się z nią zaprzyjaźnił. Nigdy nic z tego nie wychodziło, więc po jakimś czasie, niezliczonej ilości prób, poddała się. „Ludzie nie są dla mnie", myślała.
Dzisiaj było o wiele chłodniej, niż zazwyczaj. Siedziała na ławce przy przystanku autobusowym, czekając na swój. Marzła, jednak cóż mogła zrobić?
Dmuchnęła kilka razy w swoje malutkie dłonie, pokaleczone ciężką pracą. W głowie kłębiły się przeróżne refleksje. Miała już dwadzieścia siedem lat, a dalej żyła sama. Dla ludzi wkoło, to wszystko, cała ona wydawała się absurdalna.
Nie była w stanie już płakać. Nie w tym życiu.
Zamiast roztrząsać tę jakże nędzną egzystencję, wyciągnęła z kieszeni znoszonego płaszcza telefon, aby sprawdzić godzinę. Za chwilę powinien się pojawić autobus, którym dojedzie do domu.
To zawsze było najlepsze rozwiązanie. Wrócić do domu, zrobić herbaty, włączyć telewizor i udawać, że się nie pamięta.
Z słuchawek, które włożyła w uszy chwilę wcześniej wybrzmiewała smutna, melancholijna piosenka, która doskonale odzwierciedlała jej nastrój.
Prawdę powiedziawszy, była zmęczona, spragniona obecności kogokolwiek, głodna uczuć... Zdawała sobie z tego sprawę, jednak za wszelką cenę skrywała to. Nie potrafiła przyznać, że potrzebuje innych. Po dwudziestu siedmiu latach życia samotnie, myślała, że kolejne tyle nie zrobi jej żadnej różnicy.
To nie tak, że Taeyeon zawsze chciała być całkowicie sama. Kiedyś miała dom i ciepło, jednak wszystko upadło, jakby ktoś ułożył ich szczęście z kart.
Miała wspaniałych rodziców – kochający ojciec zawsze troszczył się o swoją jedyną córkę jak o najdroższy skarb, najczystsze złoto. Po dziś dzień pamiętała większość rzeczy, które jej mówił. Nie doceniała tego, dopóki nie odszedł. Szybko zatęskniła za doskonale zaczesanymi, kruczoczarnymi włosami taty, gdzieniegdzie przeplatanymi siwizną, pyzatą buzią i dużym nosem, lekko przechylonym na lewą stronę. Ów uczucie, jedno z nielicznych w sercu kobiety szybko wywołało łzy, które po chwili zakwitły na porcelanowej jej twarzy.
Przywołując oczyma wyobraźni matkę, smutek zastąpił gniew. Wszystko było wspaniale, kiedyś. Było naprawdę dobrze, dopóki Taeyeon była małym dzieckiem, nieświadomym tego, co tak naprawdę dzieje się u niej w rodzinie.
Jej rodzicielka była rozdarta. Rozdarta między swoim własnym domem, który założyła z miłości do Kim Taejoona, a swoją własną matką. Od zawsze, na zawsze. Jeżeli miała wybrać pomiędzy córką a jej babcią, zawsze wybierała tę drugą opcję. Zakupy z Tae? Stara Yeonhee też może jechać! Podwieźć gdzieś Tae? Nie, bo stara Yeonhee.
Nie potrafiła wybrać. Nie rozumiała pretensji męża i córki, nie widziała w tym nic złego. Taejoon zaczął brać mnóstwo nadgodzin, a dziewczyna zaczęła znikać, wychodzić z domu, wracać późno...
Bardzo często uświadamiała matce, że jej nie potrzebuje, że skoro są z ojcem na drugim miejscu, ona nie jest wyżej. Padały niewiarygodnie złe słowa:
„Nie możesz, tak? Jeśli ci się nie chce, bo idziesz to swojej matki, to w porządku. To śmieszne, że ja muszę się prosić, a ona zadzwoni i lecisz do niej jak na skrzydłach"
„Jeżeli miałabyś wybrać pomiędzy mną a nią, z pewnością to byłaby ona"
„Córciu? Idź do tej starej wiedźmy, jestem pewna, że jest ode mnie lepsza"
„Nie będę marnować swojego czasu na twoją chorą miłość. Nie, czekaj... Przecież ty mnie nawet nie kochasz"
Wtedy jeszcze nie było aż tak źle. To jeszcze nie było piekło. Ale na owe nie trzeba było długo czekać – starucha bardzo szybko je zgotowała.
Tak bardzo poróżniła małżonków, że kochający żonę mąż zmarł z żałości. Brzmi śmiesznie, ale kłótnie z Jiyeon były dla niego olbrzymim ciosem.
Zmarł miesiąc przed dziewiętnastymi urodzinami Taeyeon. Pisała wtedy egzamin, niezwykle ważny dla jej przyszłości. Prawdę powiedziawszy, uczyła się z myślą o ojcu, że zdobędzie wyższe wykształcenie, pójdzie w jego ślady i odetną się od niezdrowej sytuacji rodzinnej.
Doskonale pamiętała moment, gdy wyszła przed szkołę, gdzie czekali rodzice innych dzieciaków, a jej ojca nie było. Rozglądała się, czekała, dzwoniła... Aż w końcu pomyślała, że może coś się stało.
W tamtej chwili nie ważne były nawoływania znajomych z klasy, biegła przed siebie, prosto do firmy, w której mężczyzna był dyrektorem. Traciła siły, ledwo oddychała, z przeszywającym bólem w klatce piersiowej i lewej kostce pędziła prosto do miejsca pracy taty. Gdy zamiast uśmiechniętej twarzy ojca widziała zasmuconych pracowników, których znała od dziecka. Wiedziała, że coś jest nie tak, czuła to.
A oni potwierdzili jej najgorsze koszmary.
Od śmierci ojca nie kontaktowała się z resztą rodziny. Zaczęła ciężko pracować, skończyła szkołę i studia... Jednak zamiast profesji ojca wybrała coś innego, coś dalszego jej sercu. Sercu, które przestało bić.
Bolesne wspomnienia wywołały kolejne fale bólu, a kolejne potoki łez wypłynęły z jej twarzy. Każdą z nich sumiennie wycierała rękawem poszarzałego płaszcza, w duchu wyzywając siebie. Trzy autobusy odjechały, a ona dalej stała na przystanku.
Nie liczyła na żadne zmiany, na poprawę.
Ale wtedy pojawiła się Tiffany.
Biegła, najpewniej gdzieś się spieszyła. Po prostu potrąciła Taeyeon, a gdy odwróciła się, aby przeprosić, natychmiastowo zapomniała o swoich celach. Zobaczyła piękną, płaczącą kobietę, na której twarzy malował się niewyobrażalny ból i smutek; smutek, którego ona nigdy nie widziała.
Podeszła bliżej, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę chusteczek higienicznych w stokrotki i niepewnym głosem zapytała:
- W porządku?
Blondynka odwróciła się do niej powoli, uśmiechając się delikatnie. Nie był to radosny uśmiech. Jak wszystko w nieznajomej, był przepełniony nieszczęściem.
- Nie sądzę.
Miała piękny, aksamitny głos. Niełatwo było sprawić, aby Taeyeon sama z siebie zaczęła z kimkolwiek rozmawiać, a jednak odpowiedziała ciemnowłosej. A jednak.
Tym zdaniem wprawiła Tiffany w zakłopotanie. Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć, więc po prostu spuściła wzrok na swoje wytarte trampki. Nigdy nie miała styczności ze smutkiem. Zawsze była wesoła, pochodziła z dobrej rodziny, która się kochała... Żadne z tych uczuć nigdy jej nie dotknęło.
- Nie musiałaś pytać, dlaczego więc? – ponownie usłyszała głos jasnowłosej.
Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Uniosła spojrzenie, które wbiła w zaciekawioną kobietę. Dlaczego zapytała?
- Ja... - zaczęła. – Po prostu wydawało mi się to właściwe. Płakałaś, więc zaciekawiłam się, dlaczego jesteś smutna... Piękni ludzie nie powinni być smutni...
Wypowiedź dziewczyny wywołała na twarzy Tae uśmiech. Tak, uśmiech. Nawet sam bóg sądził, że nic go nie przywoła, a jednak.
- Każdego kiedyś dopadnie smutek, niezależnie od urody, wieku, pochodzenia – powiedziała powoli, aby nie urazić szatynki. – Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie i twojego serca. Może w jakiś sposób to uchroni cię od bólu, który on powoduje.
Te słowa wywołały u drugiej ciekawość. Tak wielką, że była skłonna wkroczyć w życie bladolicej, byleby dowiedzieć się, dlaczego płacze i kto ją zranił do tego stopnia.
- Jestem Stephanie – wyciągnęła rękę w kierunku dziewczyny. – Ale mów mi proszę Tiffany. Ewentualnie Miyoung.
- Taeyeon.
***
- Dlaczego pijesz tylko espresso albo zieloną herbatę? – zapytała zaciekawiona Hwang. Mierzyła starszą od siebie wyczekującym spojrzeniem, jednak ta milczała, mieszając napój.
- Nie wiem – odrzekła w końcu po długim milczeniu. – Z przyzwyczajenia.
Ta lakoniczna odpowiedź nie była w stanie zaspokoić zainteresowania Tiffany. Po raz kolejny naciskała na drobną dwudziestoośmiolatkę, aby się czegokolwiek dowiedzieć. Chociaż znały się stosunkowo niedawno, bo pół roku to naprawdę niewiele, można by rzec.
Gdyby zapytać o to przypadkową osobę z ulicy, najprawdopodobniej powiedziałaby, że to dużo czasu. Po chwili jednak dodałaby, że to nic, że szybko minie.
Tiffany nie miała tyle czasu, co taki człowiek. Ona miała go o wiele, wiele mniej.
- To nie jest odpowiedź, której oczekiwałam, Tae.
- Dobrze, dobrze – westchnęła, poddając się. – Po prostu... Espresso jest jak moja przeszłość, a zielona herbata, długo parzona, niezwykle gorzka, bez grama cukru to moja przyszłość. Po prostu gorzka. Teraźniejszość jest jak woda destylowana. Nie piję jej, nie powinnam, nie mogę... jest pozbawiona smaku, minerałów i wszelkich innych dóbr. Jest obojętna.
- Nie znamy przyszłości – powiedziała, bacznie wpatrując się w oczy swojej towarzyszki. – Nie wiemy, jaka będzie, ale zawsze możemy mieć nadzieję, że bóg łaskawie na nas spojrzy. Nawet jeżeli było ciężko, nawet jeżeli teraz też jest, możemy wierzyć, że pewnego dnia będzie lepiej! – powiedziała to głośniej, niż chciała, czym zwróciła na siebie uwagę. Nie zamierzała jednak przestać. Ktoś w końcu musiał uświadomić tej blondynce, że życie potrafi być piękne. – Chcesz się przekonać, że twoja przyszłość może być dobra? Zamierzam ci udowodnić, że mam rację.
***
Taeyeon nie wiedziała, kiedy dokładnie zaczęła czuć coś więcej do wiecznie uśmiechniętej Stephanie. Może w chwili, gdy po raz pierwszy ją przytuliła? Może w chwili, gdy po raz pierwszy chwyciła ją za rękę? Może w chwili, gdy jako jedna z nielicznych odezwała się do niej, oferując pomoc, której ona niewątpliwie potrzebowała?
Zdecydowanie to było to.
Tiffany nie musiała robić nic.
Ona po prostu była, wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Trwała przy niej, ocierała łzy, które płynęły, niekiedy całymi godzinami, poświęcała swój czas, aby umilić ten należący do Tae...
To zaskakujące, jak niewiele trzeba było, aby uszczęśliwić Kim. Gdyby ktoś zapytał ją o to, jak sprawić, że poczuje się lepiej, powiedziałaby, że to niemożliwe. W pół roku stała się lepszą wersją siebie samej.
- O czym myślisz, Taeyeon? - zapytała Miyoung, gdy siedziały u starszej w domu.
Często zdarzało się, że nie robiły nic. Po prostu siedziały i rozmawiały, albo patrzyły się na siebie, popijając słodkim sokiem.
Odkąd młodsza dowiedziała się, że Taetae nie je i nie pije niczego, co słodkie, kupowała wszystko, co pod słodkie podchodziło. Bułeczki, ciastka, torty, napoje... długo by wymieniać.
Jednak najlepszą słodkością była właśnie panienka Hwang.
- O niczym, Fany - odrzekła, poprawiając swoje długie, platynowe włosy.
Wpatrywały się w siebie, analizując kolory swoich tęczówek. Prawda jest taka, że blondynka nie mogła przestać myśleć o Tiffany.
Przed spotkaniem jej, żyła sobie zupełnie sama. Nie musiała się o nikogo martwić i troszczyć, ale też nie miała nikogo, kto pielęgnował ją.
Stała się chciwa. Chciała żyć i zestarzeć się z nią, trzymać za pomarszczone ręce, kochać ją aż do samego końca.
Wiedziała, że może się naciąć na tej znajomości. Wiedziała również, że gdy ona się zakończy, będzie cierpieć.
Ale mimo wszystko, po tylu latach, chciała wierzyć, że będzie szczęśliwa dłużej, niż przez chwilkę.
***
Tiffany była pełna tajemnic. Mimo iż kochała Taeyeon całą sobą, nie mogła jej powiedzieć. Nie mogła jej tak zranić. Niejednokrotnie opowiadała jej, jak bardzo zawiodła się na ludziach. Nie mogła, a jednak nie potrafiła inaczej.
Musiała odejść od Taeyeon, zamim odejdzie z tego świata.
***
Wieczorem wcisnęła się do sypialni Tae. Ta już spała, więc zamiast ją budzić, usiadła na podłodze obok, obserwując Taeyeon.
Była idealna w każdym calu. Można by było polemizować, jednak w świecie Hwang Tiffany była doskonała.
Piękne, czekoladowe oczy, mały, zadarty nosek, niewielkie, aczkolwiek pełne usta i platynowe włosy niejednokrotnie doprowadzały Miyoung do szybszego bicia serca, wywoływały uśmiech za każdym razem, gdy widziała Taeyeon...
- Taeyeonnie - wyszeptała, dotykając loków przyjaciółki. - Żyj dobrze. Nie płacz zbyt długo... obiecuję, że wrócę. Nawet, jeżeli nie jako Tiffany, wrócę, jako pierwszy śnieg. Wrócę do ciebie, bo cię kocham, Kim Taeyeon.
Zakochała się i doskonale o tym wiedziała. Łzy płynęły, chociaż tak bardzo chciała je powstrzymać.
Jedyne, co nie pozwalało na ich miłość, to jedna diagnoza.
***
- Stephanie! - krzyczała blondwłosa. - Co chcesz na śniadanie?
Taeyeon nie lubiła gotować, nawet jeśli była w tym całkiem dobra. Patrzenie z jakim apetytem młodsza je sprawiało jej więcej radości, niż można sobie wyobrazić.
- Tiffany?
Ponownie odpowiedziała jej cisza. Zaniepokojona, ruszyła w kierunku pokoju Miyoung, który był naprzeciwko jej własnego.
Zapukała dwukrotnie w hebanowe drzwi z małą tabliczką z napisem "Queen Tiffany". Gdy po chwili nic się nie stało, zmieszana Tae postanowiła wejść do pomieszczenia. Nie lubiła tego robić. Czuła się, jakby naruszała czyjąś prywatność.
- Śpisz?
Cały dyskomfort minął, gdy zastała idealnie pościelone łóżko, puste szafy i śnieżnobiałą kopertę na toaletce.
Z drżącym sercem podeszła do niej, chwytając w swoje drobne, jasne dłonie.
Droga Taeyeon!
To tak okropnie żałosne, że nie powiedziałam Ci tego w twarz... Tak źle mi z tym, że nie byłam w stanie spojrzeć na Ciebie i wyznać tak wielu rzeczy...
Wiesz... W dzień, w którym na Ciebie wpadłam, dowiedziałam się, że jestem chora. Pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie to to, że to koniec. Miałam ochotę umrzeć już teraz. Bo w końcu w jakim celu miałabym cierpieć przez rok, czekając na operację, która może się nie powieść?
Ale wtedy spotkałam Ciebie. Brzmi głupio, jak jakiś oklepany film romantyczny. Wiesz, główna bohaterka jest poważnie chora i spotyka na swojej drodze osobę, dzięki której nagle chce żyć.
Przepraszam, że piszę tak chaotycznie. Nie jestem w stanie zebrać myśli, obraz rozmazuje mi się przed oczami, tak bardzo chciałabym zostać...
Zanim poznałyśmy się, nie wiedziałam, że świat jest taki piękny. Nagle zaczęłam dostrzegać, że kwitną tu kwiaty, że niebo jest takie błękitne, że ptaki śpiewają tak radośnie...
Spoglądałam na Ciebie z niezwykle szybko bijącym sercem, tak bardzo mi się to podobało. Wszystkie chwile spędzone z Tobą były wspaniałe. To jak spotkanie kogoś, komu jest się przeznaczonym.
Wybacz mi, Taeyeon. Może nie powinnam, ale chciałabym złożyć Ci pewną obietnicę.
Wrócę, nie wiem kiedy, nie wiem w jakiej postaci, ale wrócę.
Znajdę Cię.
Przyjdę do Ciebie, niczym pierwszy śnieg.
Kocham Cię, Tae.
Stephanie
***
Nie było chłodniejszej zimy.
Wszystko niezwykle zimne. Nie padał śnieg, nie padał deszcz, nie było widać słońca, ani gwiazd.
Odkąd odeszła Tiffany, nie było niczego.
Pierwszy śnieg jeszcze nie spadł, chociaż był już późny styczeń.
Ulice jak zwykle były pełne ludzi, jednak Taeyeon zdawała się ich nie dostrzegać. Nie chciała. Czasami łudziła się, że w tłumie znajdzie Fany i wykrzyczy jej w twarz swoje uczucia, to, jak bardzo ją kocha, to, jak bardzo tęskniła, to jak bardzo się martwiła...
Wtedy, malutkie płatki śniegu zaczęły spadać z chmur, otulając platynowe warkocze Taeyeon. Zatrzymała się, a jej oczom ukazała się Stephanie Hwang we własnej osobie.
Z początku nie wierzyła, myślała, że to po prostu osoba do złudzenia podobna do niej.
W chwili, gdy stanęły naprzeciw siebie, w chwili, gdy zobaczyła w jej onyksowych oczach łzy, była pewna.
Tiffany wróciła.
- Znalazłam cię.
Nigdy nie zapomnę spoglądania na ciebie z szalejącym sercem
któregoś dnia znów się spotkamy, to będzie najszczęśliwszy dzień mojego życia
zjawię się przy tobie, niczym pierwszy śnieg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz