niedziela, 27 listopada 2016

Don't ask why ♣ Namjoon BTS



            Siedzieli w salonie, w domu chłopaka.
            On był pogrążony w myślach, a ona grała mu na gitarze i śpiewała. Cha Song Yeon była jak promienie słońca. Można ich nie lubić, ale były niezbędne do życia. Taka właśnie była dla Kim Nam Joona.
             Ich historia była podobna do wielu innych - chłopak, który nie wyłania nosa spoza książek i dziewczyna, która zaczyna się nim interesować. Nic nowego, jednak dla nich, ta właśnie była jedyna w swoim rodzaju.
            Song Yeon była popularna. Nie najpopularniejsza, ale popularna i lubiana, głównie dzięki swojemu wesołemu uosobieniu. Miała ładną buzię i szczupłą sylwetkę. Czego chcieć więcej? Myślał, że takie dziewczęta występują tylko w książkach albo tandetnych filmach. Nic bardziej mylnego.
            Nam Joon był skryty, cichy i inteligentny. Nauczyciele go cenili, ale nie miał znajomości w szkole. Typowy samotnik, który je na stołówce sam. Nie odzywał się zbyt wiele. Miał wygląd standardowego azjaty, nic go nie wyróżniało. Był zwykły.
            Poznali się przez jej osobowość. Gdy tylko zauważyła, że jest sam, podeszła i zaczęła rozmawiać. Na początku myślał, że to jakiś głupi zakład, ale w rzeczywistości była inna. Nie oceniła jego wyglądu, nie odeszła, nie śmiała się z niego...
            To było urzekające, zupełnie jak ona. Po prostu przywitała się z nim, przedstawiła się i zapytała, czy może z nim usiąść.

             - Cześć, jestem Cha Song Yeon! - zawołała wesoło. - A ty? Mogę się do ciebie przyłączyć?
             - Kim Nam Joon. Nie sądzę - rzucił niechętnie. Znowu ktoś się z niego nabija. - W jakim niby celu? Tam czekają na ciebie twoi przyjaciele.
             - No i co? - zapytała głupkowato. - Chcę przyjaźnić się z tobą.
             Uniósł zdziwiony brwi. Jeszcze nikt nie chciał się z nim przyjaźnić. To nie może być prawda, to żart.
            - Jedz, stygnie - uśmiechnęła się. - Smacznego, mój nowy przyjacielu.

            Owszem, to absurdalne. Ale na tym polegała jej osoba. Nie winił jej o to, gdyby tak twardo nie trzymała się tego, co mówiła, tylko sobie odpuściła, najprawdopodobniej Nam Joon byłby całkowicie osamotniony.
            Teraz, gdy mają już dwadzieścia parę lat, są dorośli, jest jej wdzięczny...
            - Hej, Kim Nam Joon! - wrzasnęła, a on niemalże spadł z kanapy, na której siedzieli. - Cholera, aspołeczny ciołku! Wyjdźmy z tego domu!
            Zaśmiał się. Trzecia cecha panny Cha - szczera do bólu.
            - Gdzie chcesz iść, amebo?
            Jednak nie odpowiedziała, a jedyna jej reakcja na to, to pełen zagadek uśmiech. Oczy ułożyły się w urocze półksiężyce, sygnalizujące jakąś szaleńczą wizję.
            - Zaufaj mi - zaczęła śmiesznie poruszać brwiami, jakby coś sugerowała.
            Czwarta cecha panny Cha - zboczona z drogi chrześcijaństwa.

            - Nie wiem, co ja w ogóle tu z tobą robię - mruknął niezadowolony, marznąć nad jakimś zadupiu. - Zachciało się biwaku w listopadzie...
            - Boże, zamknij się, ryby płoszysz - wsadziła mu biszkopcika w usta, tym samym uniemożliwiając mu dalsze narzekanie. - W samochodzie są koce. Weź sobie jeden i mnie nie wkurzaj.
            Wariatka, zachciało jej się wędkować zimą. Przecież nie złapiemy tu nic poza zapaleniem płuc - pomyślał, przeżuwając ciastko. Wstał z krzesła, po czym udał się do wspomnianego wcześniej pojazdu. Otworzył bagażnik i wyciągnął dwa, ciepłe kocyki. Gdy już dotarł do, pożal się Boże, „łowiska", narzucił na nią różowy koc.
            - Teraz ci cieplej, małpo? - puknął ją w czaszkę. - Jest tam ktoś?
            - Spieprzaj, Nam Joon - warknęła. - Zaraz będziesz wracał z buta.
            Później, gdy niebo zasnute zostało przez granatową poświatę, a chmury z białych puchów zmieniły się w czarne kłębki, a księżyc pełni świecił, leżeli na trawie, obserwując gwiazdy.
            - Zdecydowanie wolę lato i ciepłe dni - powiedział.
            - Bo jesteś głupi i myślisz jak dziewięćdziesiąt procent populacji - po raz kolejny dzisiaj, obraziła go. Nie brał jednak tego do siebie, bowiem wiedział, że (w większości przypadków) nie mówi serio. - Ja na przykład, wolę noc. Jest piękniejsza i kryje więcej niezwykłych historii niż dzień. W nocy można płakać, nikt nie widzi i nie pyta... W nocy można obserwować księżyc. Słońce zawsze jest takie samo, a księżyc właśnie, zmienia kwadry, raz świeci mocniej, raz słabiej... Jest jak człowiek, bez innych nie może być sobą i błyszczeć.
            W takich chwilach przypominał sobie, z kim rozmawia. Song Yeon była niepozorną osóbką, której on sam nie posądzałby o taką inteligencję. Dlatego właśnie ją kochał. Miała własne zdanie i nie bała się go wyrazić. Nie wstydziła się powiedzieć, że nie da rady. Nie kryła przed nim łez.
            - Dlaczego tu jesteśmy? - zapytał, odwracając się twarzą do dziewczyny. - Song Yeon?
            - Nie pytaj. Po prostu jesteśmy - westchnęła. - Ciesz się moją obecnością, zanim chłodna noc porwie mnie w swoje ramiona, zostań ze mną, tak, jak teraz.
            - Ale...
            - Kazałam ci się zamknąć - powtórzyła, a następnie niebezpiecznie się zbliżyła. Zaśmiała się, po czym złożyła na jego pełnych wargach pocałunek. - Po prostu zostań.


Szaleję ostatnio, nie powiem.
Nie pytajcie, po prostu mam wenę, to nie zdarza się często.


Best Friends ♣ Momo x Sana



Momo
     Sen to coś, co chyba lubiłam najbardziej na świecie. Sana to ktoś, kogo lubiłam najbardziej na świecie. Dlatego właśnie, co rano borykam się z ogromnym dylematem. Uwielbiam spać, a Sana budzi mnie codziennie o godzinie szóstej pięćdziesiąt albo siódmej, to zależy od pogody i jej nastroju... To przykre, gdy ktoś, kogo tak mocno kochamy, zabiera nam coś tak przyjemnego.
     - Momo, do cholery! – usłyszałam wrzask przyjaciółki z kuchni. – Masz pieprzone trzydzieści sekund, aby zjawić się w kuchni, albo zjem twoją część owsianki!
     Szantaż emocjonalny zawsze działa. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi jedzenie, moja trzecia najbardziej ulubiona rzecz.
     Niechętnie zwlekłam się z łóżka, poprzez wyrzucenie nóg zza granice cieplutkiej pościeli w kwiaty kwitnącej wiśni. Włożyłam nogi w puchate kapcie i szurając nogami zawlokłam swoje ciało do kuchni połączonej z jadalnią. W zasadzie, to nasza jadalnia wymagała zaledwie dwóch krzeseł, więc zamiast stołu, mamy blat. Po przeciwnej stronie od mojej krainy jest ława do kawy, kanapa i czterdziestocalowy telewizor. Całe pomieszenie jest utrzymane w beżowej tonacji, na ścianach wiszą nasze zdjęcia okalane brązowymi ramkami. Obejrzałam się w poszukiwaniu Sany, jednak nigdzie jej nie było. Nagle, tuż przy moim uchu klasnęła w dłonie, powodując mój mały atak serca.
     - Ty głupia dupo! – krzyknęłam w popłochu, jednak nie mogłam zagłuszyć jej perlistego śmiechu, który był dla mnie tak cenny.
     Zamiast tego, usiadłam do posiłku, udając naburmuszenie. Niech się teraz postara, ja się nie dam tak łatwo udobruchać. O nie, co to, to nie. Widząc moją mimikę, śmiała się jeszcze donośniej. Szybko jednak złapała się na mój haczyk i nietuzinkowe aktorstwo.
     - Momo, skarbeńku - przeciągała każdą sylabę, jakby mówiła do dziecka. – Wiesz, że Unnie cię kocha, prawda? – zapytała, siadając obok mnie. Ja jednak niewzruszona dalej mieszałam łyżką w pół-gęstej owsiance. – Może ci dołożyć? – zapytała, chyba nawet aż zbyt życzliwie. – Masz taką wspaniałą figurę, ale jednak jesteś troszeczkę zbyt chudziutka. Może zrobię ci jeszcze kakao? Albo, co powiesz na mochi? Idziemy po pracy do kina? A może na jakieś zakupy? - dalej mi słodziła, powoli łamiąc moją „barierę".
     - Nie cukruj. Przez ciebie nie zasnę w nocy – fuknęłam, zbierając moje rozjaśniane włosy w kitkę, po czym związałam je zieloną gumką, która leżała w koszyczku w kuchni.
     Wyminęłam ją, chwyciłam za garnek z jedzeniem i łyżkę. Zaczęłam jeść, nawet na nią nie patrząc. Usiadłam tyłem do niej tak, aby nie widziała mojego uśmiechu i radości z komplementów, które i tak dla niej nie miały większego znaczenia.
     - Hej! – szturchnęła mnie. – Popatrz na mnie! – „niechętnie" odwróciłam się do niej, uprzednio przyjmując moją pokerową twarz.
     - Co?
     - Kocham cię.
     - Co? – zakrztusiłam się. Zaczęłam kaszleć.
     - Ojej, wszystko w porządku? – zaśmiała się ponownie, klepiąc mnie po plecach. – Żartowałam, durna. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, to oczywiste, że cię kocham.
     Żartowałam. Żartowałam. Żartowałam. Żartowałam. Żartowałam.
     To jedyne, co miałam w tej chwili w głowie. No tak. Czego ja właściwie oczekuję? Że ona mnie pokocha? Mnie, dziewczynę? To jak niezbyt śmieszny żart z czyjegoś życia.
     Kiedyś widziałyśmy jak para lesbijek się całuje. Sana odwróciła wzrok, jakby brzydziła się takim widokiem. Co mogłam zrobić? Trzymała mnie wtedy za rękę, ale gdy je zobaczyła, puściła. To mnie zabolało. Poczułam się nagle, jakby to mnie się brzydziła.
     W prawdzie, nigdy jej nie powiedziałam, ale... co, jeśli sama się jakoś domyśliła? Co by zrobiła? Wyprowadziła się? Wyrzuciła mnie? Zerwała naszą znajomość? Kazałaby oddać połowę pieniędzy za naszą herbaciarnię? Wolę trwać u jej boku jako przyjaciółka, niż mijać ją na ulicy jako pieprzona homoseksualistka.
     - Ziemia do Momo! – pomachała mi ręką przed twarzą, wyrywając mnie od niewygodnych myśli. Szybko rozciągnęłam wargi w grymasie, imitując uśmiech. Oczywiście, sztucznym.
     - Tak?
     - Słuchasz mnie w ogóle? – zbliżyła się, a mi kończyła się przestrzeń do odsuwania się. Moje serce zaczęło wystukiwać niespokojny rytm, a oddech zamierał, tylko po to, aby za chwilę przyspieszyć.
     - Przepraszam, zamyśliłam się - w odruchu dłonią wyszukałam włosów, aby się nimi bawić. - Możesz powtórzyć?
     Mówiła, ale słowa do mnie nie docierały. Miała na nosie trochę pianki z kakao, zawsze na końcu spienia mleko, aby następnie przelać je do pastelowo różowego kubeczka. Wtedy to, dekorowała je różnymi posypkami, albo kolorowym cukrem. Tylko jej przytakiwałam, ale najwyraźniej nie słuchanie jej było złym pomysłem. Bez jakiegokolwiek czegokolwiek, wepchnęła mi łyżkę z owsianką prosto do buzi. Nie miałam jak protestować, bo jej wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów.
     Gdy w końcu skończyła mnie karmić, odniosła garnek do zlewu. Potem spojrzała na zegarek, a ja obserwowałam, jak jej oczy przechodzą transformację w pięćset won. Pobiegła do łazienki, zamykając ją na klucz.
     Westchnęłam ciężko, po czym wstałam, kierując się do sypialni, aby wybrać jakieś ubrania na dzisiaj. Zwykły, ciepły sweter i jeansy powinny być w porządku. Jest już zimno, listopadowe poranki mają w sobie to, że są chłodne, powietrze jest ostre, a na niebie nie ma chmur.
     Leniwie naciągnęłam na siebie spodnie, a następnie sweter. Szybko spojrzałam w lustro, żeby stwierdzić, że wyglądam w porządku. Moje włosy są dziś trochę tłuste, a nie mam czasu ich myć. Jezu, jaka ja jestem leniwa. Popryskałam trochę suchego szamponu na grzywkę, potarłam palcami i gotowe. Momo była gotowa do użycia.
     Po umyciu się, zrobiłam troszkę makijażu w postaci podkładu w kompakcie, poprawienia brwi, narysowania delikatnych kresek brązowym linerem, odrobina tuszu do rzęs. Wykonanie tego nie zajęło mi dużo. Momo była gotowa do życia.
     Sana czekała na mnie z fartuszkami w ręku. Jeden dla mnie, drugi dla niej. Podpisane, aby klienci wiedzieli, z kim mają do czynienia. Uśmiechnęła się, a ja wyciągnęłam rękę w kierunku mojej własności. Podała mi go, a ja przewiesiłam go sobie przez ramię. W ciszy, która była przyjemna, zeszłyśmy do naszej cudownej herbaciarni. Otworzyłyśmy tylne drzwi, weszłyśmy. Pomieszczenie było niewielkie i przytulne. Niezbyt różniło się od naszego mieszkania – kwiaty, świeczki i cottonballsy. Kwadratowe stoliki z jasnego drewna były poustawiane na całej przestrzeni. Na nich zaś były przezroczyste wazony z śnieżnobiałymi margaretkami i makami. W herbaciarni obrus nie był zbyt dobrym pomysłem, więc zamiast niego, nieduża serweta w odcieniu średniego błękitu zajmowała zaledwie obszar pod kompozycjami roślinnymi i troszeczkę miejsca wokół. Były też cukierniczki z brązowym, białym i kolorowym cukrem. Obok nich, stały świeczki, dodające klimatu. W sumie, to nie miały jednakowego koloru. Cały czas się zmieniały. Raz były fioletowe, raz zielone, albo różowe... Okna, znajdujące się przy wejściu były udekorowane długimi, białymi zasłonami. Ściany były bladoniebieskie. W kącie było wyjście na zaplecze, gdzie miałyśmy przeróżne herbaty.
     Aby otworzyć naszą skarbnicę smaku, pozamiatałyśmy i wytarłyśmy wszystkie stoły, uprzednio zdejmując z nich krzesła. Jak w filmach, Sana odwróciła tabliczkę z „zamknięte" na „otwarte", a ja wyciągnęłam z kąta tablicę zachęcającą do odwiedzenia nas, na której były nasze specjały oraz ciastko dnia. Równo o godzinie dziewiątej, herbaciarnia zaczęła funkcjonować, tak jak zawsze. Zapaliłam jeszcze świeczki. Wszystko było idealne, aż wydawało mi się zbyt papierowe, burzliwe i nierealne.
     Pierwsza klientka, pani Lee zawsze brała to samo. Była nauczycielką w podstawówce niedaleko. Miała ładną figurę, co zawsze podkreślała eleganckimi ubraniami. Czarne włosy miała dziś związane w kucyka, zupełnie jak ja. Na dobry początek dnia, za każdym razem zamawiała herbatę jaśminową i dwa kokosowe ciasteczka, które rano piekła Sana. Z uśmiechem na pełnych, muśniętych czerwoną szminką ustach pozdrowiła nas i usiadła. Gdy przygotowałam napój oraz starannie ułożyłam kokosanki na śnieżnobiałym talerzyku, podałam jej.
     - Panno Hirai, proszę usiąść! – zawołała, gdy miałam odejść. – Powiedz, mi, drogie dziewczę - przerwała. Czekałam na dalszą część wypowiedzi, jednak ta nie nadeszła.
     - Tak, pani Lee?
     - Najpierw, poczęstuj się. Jesteś zbyt chuda – wydęła wargi. Zaśmiałam się, chwytając za ciastko. W radiu puścili Ladies' Code, The Rain, więc zaczęłam tańczyć, oczywiście niezbyt widocznie. W końcu rozmawiałam ze starszą osobą.
     - Dobrze, jem – zaśmiałam się.
***
     Dzisiejszy dzień był istną męczarnią. Zazwyczaj podczas pracy miałyśmy więcej luzu, ale ostatnio zaczęło nas odwiedzać więcej gości. Cieszyło mnie to, ale Sana praktycznie nie wyłaniała nosa zza naszej małej „kuchni". Nie mogłam mieć jej tego za złe, w końcu byłyśmy w pracy, prawda?
     Zamknęłyśmy kilka minut po osiemnastej. W zasadzie, nie mamy stałej godziny końcowej, bo czasem klienci potrafią na tyle rozsmakować i zasiedzieć się w naszej herbacie, że nie sposób ich przegonić. Nie przeszkadzało mi to, w końcu to moja pasja i praca.
     Siedząc już w domu, pod kocem, zaczęłam myśleć o uczuciach.
     Kiedy właściwie pokochałam Sanę? Nie wiem. Zawsze była ciepła, pocieszała mnie, nieważne, co się stało. Była moim skarbem, przyjaciółką, powierniczką sekretów... Dlaczego się zmieniłam? Przecież wcześniej miałam chłopaka, więc dlaczego?
     - Nad czym tak spekulujesz, Momo? – na dźwięk jej głosu przeszły mnie ciarki, moja skóra pokryła się gęsią skórką, a ja sama przestraszyłam się nie na żarty.
     - Myślę.
     - Nad czym? – zapytała ponownie, siadając obok mnie na kanapie, aby następnie zabrać mi pół koca i się nim przykryć. Ułożyła swoją głowę na moich udach, wpatrując się we mnie.
     - Nad wszystkim.
     - Sprecyzuj, proszę – poprosiła, uśmiechając się.
     O tobie, idiotko.
     - O niczym ważnym – zbyłam ją, jednak jej spojrzenie dało mi do zrozumienia, że nie mam co z nią polemizować. – Znasz może Dahyun?
     - Tą uroczą rudowłosą? – upewniła się. Niezbyt, ale jednak ją kojarzyła. Dahyun to moja stara znajoma z czasów przeprowadzki z Osaki. Pomagała mi z nauką koreańskiego, gdy zaczęłam się uczyć w tym samym gimnazjum, co ona.
     - Tak – przyznałam. – Jest zakochana w swojej najlepszej przyjaciółce, Minie, ale boi się jej reakcji na takie wyznanie.
     - Och – wyrwało jej się. – To... przykra sytuacja.
     - Sannie – zwróciłam się do niej nieśmiało. – A co ty byś zrobiła, gdybyś była Miną?


Badum tssss
Witam w pierwszym rozdziale "Best Friends"!
Bawię się w polsat, bo mogę.
A tak w ogóle, to jest wolno pisane ~
WIEK SANY ZOSTAŁ ZMIENIONY NA POTRZEBĘ OPOWIADANIA.

piątek, 25 listopada 2016

Without You ♣ Hoseok BTS


 I

 Bez niego. 
    Czym właściwie była Min Yoo Soon bez Jung Ho Seoka?
    On odganiał jej koszmary. 
    On przytulał ją, gdy się bała. 
    On trzymał ją za rękę, gdy krzyczała przerażona. 
     On pozwalał się bić za każdym razem, gdy ona nie panowała nad sobą. 
      Jedyne, czego nie tolerował, to gdy przepraszała. 
      Nie miała za co. 
      A mimo to, ta idiotka wciąż to robiła. 
      Nie winił jej za nic. Wiedział, że jedyne, co musi zrobić, to przy niej trwać. 
       Mieszkali ze sobą od dawna.
       Znali się od dawna. 
       Kochali się od dawna. 
       Kiedyś jednak, Yoo Soon taka nie była.
       Kiedyś, Min Yoo Soon się uśmiechała. 
       Kiedyś, Min Yoo Soon była słońcem. 
       Kiedyś, Min Yoo Soon się nie bała.
       Kiedyś, Min Yoo Soon była normalna.

can't

Siedziała właśnie w salone, kurczowo trzymając się puchatego, zielonego kocyka. 
     Rozmyślała nad tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie nakrzyczała wtedy na siostrę. 
      Czy Yoo Ra by żyła? 
      Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie, jednak była święcie przekonana, że to ona sama jest winna. 
       Gdyby potrafiła się kontrolować, nic by się nie stało. 
       Pewnego zwyczajnego, kwietniowego popołudnia, Yoo Soon i Yoo Ra wyszły na spacer.
       Zwykły, siostrzany spacer. 
       Zjadły lody, nakarmiły kaczki i jakiegoś bezdomnego kota... 
       Ale wtedy Yoo Ra powiedziała coś bardzo złego. 
       Zraniła swoją starszą siostrę. 
       Oko za oko, ząb za ząb. 
       Takaś idealna? Ciekawe, co będzie, gdy powiem, że on cię nawet nie lubi? Moja droga, ty nawet nie wyglądasz jak dziewczyna! 
        Te kilka słów sprawiło, że Min Yoo Ra zagapiła się na pasach.
         Te kilka słów sprawiło, że wbiegła prosto pod rozpędzony autobus. 
          Te kilka słów sprawiło, że Min Yoo Soon stała się winna. 
          Te kilka słów zabiło niewinną istotę. 
          Te kilka słów zniszczyło jedną rodzinę. 
          Te kilka słów padło zupełnie niesłusznie.

control

   Siedzieli razem w pokoju.
     Przytulał się do niej, wdychając jej zapach. 
     Pachniała jak łąka pełna kwiatów i motyli. 
     Pachniała jak spokój i bezpieczeństwo. 
     Pachniała jak Min Yoo Soon sprzed laty.
     Chwyciła go za rękę. 
     - Nie jestem potworem, prawda? 
     To pytanie często padało z jej borówkowych ust. Bała się, że pewnego dnia, nie zaprzeczy. 
     - Nie jesteś, Yoo.
     Spojrzał jej głęboko w oczy. 
     Były brązowe. 
     Były kakaowe. 
     Były czekoladowe. 
     Były pełne niepewności. 
     - Boję się, Hoseok.
     Ale czy było czego? 
     - Przy mnie nie możesz się bać. Już zawsze będę odganiał twoje troski i koszmary. 
     Uśmiechnęła się.
     - Dziękuję.

myself

 Stanęła przed szafą, obserwując swoje odbicie w lustrze obok.
     - Schudłaś, Min Yoo Soon. 
     Owszem, mówiła sama do siebie.
     Owszem, mówiła sobie, jaka to nie jest okropna. 
     Nie taki jednak był cel jej wizyty w garderobie. 
     Zaczęła wybierać i przymierzać ubrania. 
     Wtedy znalazła koszulkę siostry. 
     Koszulka Yoo Ry była z napisem cherry, a jej z banana. 
     Yoo Ra miała farbowane na czerwono włosy.
     Yoo Ra miała piękne, szaro-brązowe oczy.
     Yoo Ra miała cudowny charakter.
     Yoo Ra nie była zła na siostrę.
     - To nie była twoja wina
     Głos w głowie Yoo Soon wydawał się do złudzenia podobny do jej kochanej siostrzyczki.
     - Wróć do życia, unnie.

without

  Podeszła do okna. 
     Otworzyła je, a po chwili fala rześkiego, wczesnomarcowego powietrza.
     Uśmiechnęła się szeroko, słysząc narzekanie ptaków, szum wierzb płaczących. 
     Ucieszył ją nawet hałas wywołany przez rozmowy ludzi. 
     Rozmowy. 
     Ona tak dawno nie rozmawiała z nikim, poza Ho Seokiem.
     Nagle, postanowiła to zmienić. 
     Nagle, poczucie winy, które ją gnębiło, uleciało z niej, jak hel z balonika. 
     Nagle, poczuła potrzebę, aby znowu żyć. 
     Poszła pod prysznic. 
     Umyła włosy, wysuszyła je i wyprostowała. 
     Niespiesznie wróciła do garderoby i wyciągnęła z szafy czarne legginsy,   białą koszulkę z napisem banana i jasnoniebieską bluzę z kapturem. 
     Gdy ubrała się, podeszła do toaletki. 
     Starannie dobrała kolor tintu. 
     Zrobiła delikatne kreski brązowym eyelinerem. 
     Musnęła policzki bladoróżowym różem.
     Była gotowa do życia.

you

  Stanęła w salonie, obserwując poczynania Jung Ho Seoka. 
     Miał brązowe włosy, opadające mu na czoło. 
     Miał mały, zadarty nosek. 
     Miał pełne, kształtne usta. 
     Powoli, niespiesznie podeszła do niego, składając pocałunek na jego zaróżowionych policzkach. 
     Powoli, niespiesznie owinęła swoje ręce wokół jego torsu. 
     - Ho Seok... 
     Wyszeptała mu wprost do ucha. 
     - Chodźmy na spacer. Jest taki piękny dzień. 
     Ubrał bluzę i buty, po czym zwrócił się w jej kierunku. 
     Chwyciła go za rękę i wyszli z domu. 
     - Jesteś gotowa? 
     Zapytał z troską. 
     - Znów chcę być twoim słońcem. Znów chcę odganiać cienie. Znów chcę być starą sobą. Znów chcę być normalna. 
     Uśmiechnął się do niej, całując ją.
     Żadne nigdy nie powiedziało niczego w stylu: "kocham cię, "będziemy razem już zawsze".
     Takie obietnice nie miały znaczenia. 
     Ich serca złożyły je sobie, bez gołosłownych deklaracji, puszczonych na podmuchy wiosennego wiatru. 
     Yoo Soon płakała w jego ramię, nawet, jeżeli nie było powodu do łez. 
     Ho Seok pocieszał ją, nawet, jeśli sam miał jakiś problem. 
     Na tym chyba polega miłość.


Mam nadzieję, że się podobało ^^


wtorek, 8 listopada 2016

We are fools ♣ Taehyung BTS


Taehyung trzymał w ręku . Tę małą, niepozorną rzecz. Dla wielu nie znaczyła nic, jednak dla niego była zbawieniem. Obracał żyletkę w dłoniach, rozmyślając, co dalej. I wtedy pojawiła się ona.
Na myśl o wspomnieniach chciało mu się płakać. Tego dnia, tego cholernego 16 lipca ją poznał. Czy żałował? Nie mógłby. Kate była dla niego wszystkim, pomagała mu niezależnie od sytuacji. Wtedy jeszcze nie wiedział, że sama potrzebuje pomocy.
~*~
Siedziała jak zwykle w domu, zaciekle ucząc się chemii. Obiecała sobie kiedyś, że zrozumie ją, choćby nie wiem co. Była bardzo blisko poznania odpowiedzi, jednak szarpnięcie, a następnie uderzenie oderwało ją od tego. Do migdałowych oczu napłynęły łzy. Matka nie umiała się opanować, biła, kopała...
Dziewczyna obruszyła się na potok wydarzeń z przeszłości. Czuła się taka opuszczona, nawet przez własną rodzicielkę. Wielokrotnie myślała: "Po co mnie rodziła, skoro mnie nie kocha?". Nigdy nie pozna jednoznacznej odpowiedzi. Była pewna, że nigdy się nie dowie.
~*~
Pisała do niego list. Ten ostatni, jej oczy były pełne łez. Pisała, jak bardzo jest jej przykro, że musi go opuścić. W końcu pojawiła się, aby mu pomóc. Taki był plan, jednak spalił na panewce. Nigdy, bowiem nie powiedziała Taehyungowi, jak jest naprawdę. Nie widział jej blizn, jak i ran otwartych.
"Tae, udało mi się Ci pomóc. Teraz śpisz już spokojnie, nie jest tak źle, prawda? Teraz, gdy już spełniłam moją rolę, mogę odejść. Moja misja tutaj została spełniona. Taehyung, pora się pożegnać."
Każde słowo zadawało ogromny ból. Kat walczyła ze słono-gorzką cieczą, jednak na próżno. To, co właśnie robiła było cholernie samolubne, wiedziała o tym. Jednak czy świat nie był taki, jak ona? Czy ci wszyscy, którzy ją ciągle ranili, nie byli tacy? Zawsze zastanawiała się, co nimi kierowało, aby jej nienawidzili. To, że była introwertyczką? Czy to właśnie to ich tak bardzo bolało? To, że była inna? A może to, że była Europejką? Nie sądzi, aby dane jej było poznać odpowiedź. Odchodzi, zostawia to wszystko. Jedyne, czego żałuje, to on. Chciałaby przy nim być. Jednak to chyba niemożliwe.
~*~
Idzie powoli ulicą, wie, że Taehyung jest w szkole. Wie, że jej nie powstrzyma. Gdy dotarła, wrzuciła garstkę słów spisanych na kartce, zwanych także listem do skrzynki. Oczy ponownie okalone zostały przez łzy. "Tae, tak mi przykro..." - pomyślała. Powoli, wręcz ślamazarnie odchodzi. O ironio! Kate nie przywykła, by zostawiać innych. Zazwyczaj oni to robili. Zaczyna płakać. Nogi niosą ją w pewne miejsce - most wiszący nad rzeką Han. To tutaj. To tutaj wszystko ma się skończyć. Kate Park właśnie to miejsce wybrała jako ostatnie, które zobaczy.
Dlaczego w ogóle próbowałam, skoro wiedziałam, że nie podołam?
Myślałam, że umiem latać, więc dlaczego spadam?Nigdy się tego nie dowiem...
Rozejrzała się po okolicy, aby po raz ostatni przyjrzeć się temu okrutnemu światu.
~*~
- Tae, sprawdź pocztę! - matka chłopaka daje mu polecenie. Źle się poczuł, więc został w domu. Ubrał swoje ulubione conversy i wyszedł. Otworzył skrzynkę, a jego oczom ukazała się śnieżnobiała koperta. "Kim Taehyung" - więc to do niego. Zaintrygowany, otworzył ją. Kartka była zakrwawiona, mokra od łez i pismo miejscami było rozmazane. "Co do cholery?" - dziwił się. Jednak szok szybko minął, gdy przeczytał słowa zawarte na niej. "...pora się pożegnać.", "Twoja Kat"... Zerwał się do biegu. Musiał ją znaleźć, może nie wszystko stracone. Możliwe, że uda mu się ją uratować, jednak wiedział, że małe są szanse, aby odszukać jej w tak wielkim mieście. Z oczu chłopaka pociekły łzy. "Nic nie zauważyłem... Jestem aż takim samolubnym ślepcem?" - pomyślał. Tracił widoczność, ale nie mógł się poddać. Kiedyś, gdy rozmawiali, dowiedział się kilku ważnych rzeczy o Kate, które wtedy zignorował.
"Gdybym chciała popełnić samobójstwo, skoczyłabym z mostu, wtedy nie ma szans, że ktokolwiek mnie uratuje, a co dopiero znajdzie" - śmiała się, zawtórował jej.
Szkoda, że dopiero zrozumiał, że ona mówiła naprawdę. To był jej plan. Pomóc Taehyungowi, po czym odejść. Od zawsze broniła słabszych. Pomagać - to zawsze chciała robić. Najbardziej chyba bolało ją, gdy uświadamiała sobie, że nie zbawi całego świata, że dobro, które podarowała wcale nikomu się nie przyda. "Cała Kate..." - pomyślał Tae. Zaczął kierować się w stronę rzeki Han. Niejednokrotnie przechadzali się tędy, wtedy ona wyglądała za barierki w dół, jakby mierzyła odległość. Odległość dzielącą ją, a lodowatą wodę. Tak wiele rzeczy zaczął nagle rozumieć. Wszystkie iluzje, które rzucała... myślał, że chodzi o niego, że jest po prostu... złośliwa?... Nie, to nie w jej stylu. Nawet sam chłopak nie wiedział, co wtedy sądził. Żył jak przed wszystkim, co było złe. Stopniowo zapominał, jak to jest płakać nocami, zapomniał, jaką ulgę może dawać żyletka... Kat zabierała wszystko, każdy smutek... Ocierała każdą łzę... Wszystkie wspólne chwile zaczęły napływać, niczym woda. Wspomnienia zaczęły przenikać jego ciało, jak i duszę. Poczuł się wdzięczny, że ją ma. Jednak świadomość, że może ją stracić, była nie do zniesienia. Wtem, dotarł. Dostrzegł . Stała przy granicy chodnika, głowę kierując ku rwącej toni. Podszedł bliżej, przyglądając się dziewczynie uważnie. Z oczu toczyła się słono-gorzka ciecz. Uśmiechała się, jakby do siebie.
- Spotkajmy się w jedną z tych nocy...* - zanuciła cichutko. Bezszelestnie przybliżył się, po czym ją przytulił. Mocno, bał się, że odejdzie. Oczy dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości. - Taehyung?...
- Oh, Katie, nie rób tak więcej. - odwrócił ją w swoją stronę. - Dlaczego chciałaś to zrobić?
- Nie mam powodu, aby tu zostawać, Tae. - powiedziała, nie patrząc mu w oczy. W jej gardle rosła ogromna gula, uniemożliwiająca jej mówienie.
- Nie masz? - spojrzał na nią smutny. - Więc nic nie znaczę, tak? To chciałaś mi powiedzieć? - uniosła wzrok, zaprzeczając szybko. - Kate, nie poddawaj się. Masz rację, w życiu przytrafiło ci się wiele złego. Jednak teraz, masz szansę wszystko zmienić. - mówił przyciszonym wzrokiem. - Pomogę ci, jak ty pomogłaś mnie. Chcę znów zobaczyć te gwiazdy w twoich oczach.** Katie, nigdy, przenigdy się nie poddawaj. Ty... Znaczysz więcej, niż pokazali ci ludzie. Jesteś naprawdę wyjątkowa. Obiecaj mi dwie rzeczy, dobrze?
- Nie wiem, czy będę w stanie dotrzymać tych słów. - powiedziała niepewnie, spoglądając w jego ciemne tęczówki.
- Po pierwsze, nigdy się nie poddasz. Będziesz przekraczać granice, więc nigdy nie powinnaś się bać, nawet, jeśli będziesz przyparta do muru. Stań prosto, walcz o siebie, po swojemu.*** - płakali, oboje. - Po drugie, nigdy więcej nie żegnaj się ze mną. Zostań, bo jesteś dla mnie niczym rozrusznik serca. Katie, ono bije tylko dla ciebie. - jej twarz przybrała zatroskany wyraz. Powoli się do siebie przybliżali, jeszcze bliżej, niż zwykle. Ich opuchnięte od płaczu usta zetknęły się w delikatnym pocałunku.
- Myślę, że to mogę ci obiecać. - odrzekła, wtulając się w jego tors.
"Dziękuję, że jesteś, Taehyung. Kocham cię" - pomyślała.





♡♥
* - Red Velvet - One Of These Nights
** - Ladies' Code - Chaconne
*** - Nawiązanie do Amber - Borders

niedziela, 6 listopada 2016

Regret ♣ Bomi x Eunji

  



Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj.
   Padał delikatny deszcz, z drzew opadły już prawie wszystkie liście. Wyszłyśmy z zakupów i wspólnego obiadu takie szczęśliwe. Z wdzięcznością słuchałam twojego śmiechu, ciesząc się jak głupia, że cię mam.
   Wtedy, zerwał się wiatr, a mżawka przerodziła się w ulewę. Złapałaś mnie za rękę i zaczęłyśmy biec w kierunku najbliższego schronienia. Gdy już nad naszymi głowami był dach jednej z herbaciarni, uśmiechałaś się do mnie promiennie, zupełnie ignorując to, że twoja fryzura legnie w gruzach. Spojrzałaś na mnie, a ten cudowny, piękny uśmiech zniknął. Zmartwiłam się, bo czy coś się stało? Zrobiłam coś nie tak?
   Wciąż trzymałaś mnie za rękę. Twoje palce były splecione z moimi... To było jak spełnienie marzeń, przez tę krótką chwilę nie pamiętałam o niczym, co sprawiało mi przykrość, byłam tak blisko ciebie, moje serce wystukiwało nierówny rytm. Zabrałaś dłoń, aby następnie zdjąć swój wełniany, gruby szalik. Nachyliłaś się, żeby wziąć mój kaptur, po czym założyłaś mi go na głowę, a następnie „uszczelniłaś" wszystko swoją własnością.
   Ponownie złapałaś mnie za rękę, a ja ponownie nie wiedziałam, co się dzieje. Wszystko było takie dziwne, nierealne. Ty ruszyłaś, ale ja stałam w miejscu. Po raz kolejny dzisiaj obdarowałaś mnie tym niesamowitym uśmiechem. Twój delikatny głos odbijał się w moich uszach niczym melodia, którą uwielbiałam słuchać.
   - Chodź, jest już późno – powiedziałaś, ale ja nie chciałam wracać. Tak bardzo chciałam być z tobą jeszcze chwilę dłużej, nawet, jeśli jutro też się zobaczymy. Wiesz, tobą nie da się nacieszyć, bo czy narkoman kiedykolwiek nacieszył się heroiną?
   - Nie chcę, Bomi. Postójmy tu jeszcze chwilę – poprosiłam.
   - W takim razie, poczekaj – przechyliłaś głowę w bok – Kupię nam trochę herbaty.
   Zniknęłaś, wchodząc do pełnej ludzi herbaciarni. Znowu zostałam sama ze swoimi myślami. Wiedziałam, że muszę odejść, ale... chciałam zostać? Czy to wystarczająca wymówka? Po prostu nie potrafiłam. Westchnęłam wtedy tak żałośnie, że nawet kamień by się zlitował. Wtedy też, podjęłam decyzję.
   Najpierw, w osłupieniu swoją śmiałością, moje kroki były niepewne i miałam ochotę zawrócić, ale nie mogłam. W końcu to zraniłoby cię jeszcze bardziej. Mój chód zamienił się w trucht, a następnie w desperacki bieg. Zostawiłam cię, a ty wyszłaś z herbatą dla mnie.
*
   Każdego dnia zastanawiałam się, jak się masz. Nie mogłam podejść ani zapytać wprost, więc byłam skazana na rosnące wyrzuty sumienia. Bałam się, że czekasz, że tęsknisz tak, jak ja...
   Żałowałam tego najbardziej na świecie. Doszło to do mnie, gdy zobaczyłam cię z jaśminową herbatą w ręku, chociaż tak bardzo jej nienawidziłaś. Narastała we mnie chęć podbiegnięcia i przytulenia cię, ale miałam związane ręce. Nie mogłam zrobić nic, poza oglądaniem twojej strapionej twarzy.
   Zniknął blask, który kiedyś roztaczałaś, gdziekolwiek byś nie poszła. Twoje oczy były zamglone, w niczym nie przypominały dawnych iskierek. Zamiast uroczego aegyo sal, były zielono-purpurowe zasinienia. Twarz ci pożółkła, rumieńce zniknęły. Taki widok tylko potęgował moją bezsilność.
   Zaczęłaś płakać, a ja razem z tobą. Czułam się tak winna, że ciężko było mi oddychać.
   Wtedy, w mojej głowie pojawiła się jedna myśl: poczekaj, Eunji, daj jej czas.
*
   W grudniu, gdy śnieg delikatnie prószył, zamówiłam dwie herbaty: jaśminową i karmelową, twoją ulubioną. Siedziałam na ławce, na której widywałam ciebie.
   Czy czekałam? Nie wiem. Po prostu piłam, delektując się jej ciepłem i mrozem wszechobecnym dzisiaj na dworze. Smakowała wspaniale, jak zawsze. Mimo to, nie była w stanie zrekompensować mojego odejścia od ciebie.
   Byłam taka zła. W końcu nie powiedziałam ci, kim dla mnie jesteś.
   - Eunji? – usłyszałam zachrypnięty głos, który sprawił, że moje ręce zaczęły się trząść – To naprawdę ty?
   Pamiętam niepewność, którą czułam. Co zrobić...?
   Przejęłaś inicjatywę. Ukucnęłaś naprzeciwko mnie, ze łzami w oczach patrząc na mnie. Twoje dłonie objęły moje, wciąż drżące w swoje.
   - To naprawdę ty – wyszeptałaś, a ja zaczęłam płakać razem tobą.
   - Bomi, tak bardzo przepraszam – wyłkałam – Nie powinnam była...
   Myślałam, że odejdziesz, wyzwiesz mnie od najgorszych i odejdziesz na dobre, a ja stracę cię bezpowrotnie. Tak się jednak nie stało. Chwyciłaś mnie za czerwony szalik, podarowany mi przed paroma miesiącami i przyciągnęłaś do siebie, złączając nasze usta razem. Najpierw tylko się stykały, a potem wzajemnie muskałyśmy swoje wargi. Wszystko było takie niewiarygodne.
   Moje policzki stawały się coraz bardziej czerwone, a mimo to, ty nie przestawałaś. Dalej mnie całowałaś, jakbyś chciała mnie zatrzymać, nie ważne, co miałoby się stać. Gdy już się odsunęłaś, patrzyłaś w moje oczy z uczuciami, których po dziś dzień nie potrafię opisać.
   - Nie odchodź ode mnie nigdy więcej, Jung Eunji – wyśliłaś się na uśmiech – Jesteś całym moim światem, a twoje odejście było jak picie tej okropnej herbaty jaśminowej.

Oto mój pierwszy one shot yuri.
Dlaczego Bomi x Eunji?
Nie wiem.
Na razie, w dalszym ciągu nie wracam, bo coraz częściej uważam, że nie umiem pisać :))
Nie ważne, napiszcie, czy się podoba.
Inspiracją była piosenka KIXS - Regret, polecam bardzo ciepło.
Proszę o wyrozumiałość :)