Momo
Sen to coś, co chyba lubiłam najbardziej na świecie. Sana to ktoś, kogo lubiłam najbardziej na świecie. Dlatego właśnie, co rano borykam się z ogromnym dylematem. Uwielbiam spać, a Sana budzi mnie codziennie o godzinie szóstej pięćdziesiąt albo siódmej, to zależy od pogody i jej nastroju... To przykre, gdy ktoś, kogo tak mocno kochamy, zabiera nam coś tak przyjemnego.
- Momo, do cholery! – usłyszałam wrzask przyjaciółki z kuchni. – Masz pieprzone trzydzieści sekund, aby zjawić się w kuchni, albo zjem twoją część owsianki!
Szantaż emocjonalny zawsze działa. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi jedzenie, moja trzecia najbardziej ulubiona rzecz.
Niechętnie zwlekłam się z łóżka, poprzez wyrzucenie nóg zza granice cieplutkiej pościeli w kwiaty kwitnącej wiśni. Włożyłam nogi w puchate kapcie i szurając nogami zawlokłam swoje ciało do kuchni połączonej z jadalnią. W zasadzie, to nasza jadalnia wymagała zaledwie dwóch krzeseł, więc zamiast stołu, mamy blat. Po przeciwnej stronie od mojej krainy jest ława do kawy, kanapa i czterdziestocalowy telewizor. Całe pomieszenie jest utrzymane w beżowej tonacji, na ścianach wiszą nasze zdjęcia okalane brązowymi ramkami. Obejrzałam się w poszukiwaniu Sany, jednak nigdzie jej nie było. Nagle, tuż przy moim uchu klasnęła w dłonie, powodując mój mały atak serca.
- Ty głupia dupo! – krzyknęłam w popłochu, jednak nie mogłam zagłuszyć jej perlistego śmiechu, który był dla mnie tak cenny.
Zamiast tego, usiadłam do posiłku, udając naburmuszenie. Niech się teraz postara, ja się nie dam tak łatwo udobruchać. O nie, co to, to nie. Widząc moją mimikę, śmiała się jeszcze donośniej. Szybko jednak złapała się na mój haczyk i nietuzinkowe aktorstwo.
- Momo, skarbeńku - przeciągała każdą sylabę, jakby mówiła do dziecka. – Wiesz, że Unnie cię kocha, prawda? – zapytała, siadając obok mnie. Ja jednak niewzruszona dalej mieszałam łyżką w pół-gęstej owsiance. – Może ci dołożyć? – zapytała, chyba nawet aż zbyt życzliwie. – Masz taką wspaniałą figurę, ale jednak jesteś troszeczkę zbyt chudziutka. Może zrobię ci jeszcze kakao? Albo, co powiesz na mochi? Idziemy po pracy do kina? A może na jakieś zakupy? - dalej mi słodziła, powoli łamiąc moją „barierę".
- Nie cukruj. Przez ciebie nie zasnę w nocy – fuknęłam, zbierając moje rozjaśniane włosy w kitkę, po czym związałam je zieloną gumką, która leżała w koszyczku w kuchni.
Wyminęłam ją, chwyciłam za garnek z jedzeniem i łyżkę. Zaczęłam jeść, nawet na nią nie patrząc. Usiadłam tyłem do niej tak, aby nie widziała mojego uśmiechu i radości z komplementów, które i tak dla niej nie miały większego znaczenia.
- Hej! – szturchnęła mnie. – Popatrz na mnie! – „niechętnie" odwróciłam się do niej, uprzednio przyjmując moją pokerową twarz.
- Co?
- Kocham cię.
- Co? – zakrztusiłam się. Zaczęłam kaszleć.
- Ojej, wszystko w porządku? – zaśmiała się ponownie, klepiąc mnie po plecach. – Żartowałam, durna. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, to oczywiste, że cię kocham.
Żartowałam. Żartowałam. Żartowałam. Żartowałam. Żartowałam.
To jedyne, co miałam w tej chwili w głowie. No tak. Czego ja właściwie oczekuję? Że ona mnie pokocha? Mnie, dziewczynę? To jak niezbyt śmieszny żart z czyjegoś życia.
Kiedyś widziałyśmy jak para lesbijek się całuje. Sana odwróciła wzrok, jakby brzydziła się takim widokiem. Co mogłam zrobić? Trzymała mnie wtedy za rękę, ale gdy je zobaczyła, puściła. To mnie zabolało. Poczułam się nagle, jakby to mnie się brzydziła.
W prawdzie, nigdy jej nie powiedziałam, ale... co, jeśli sama się jakoś domyśliła? Co by zrobiła? Wyprowadziła się? Wyrzuciła mnie? Zerwała naszą znajomość? Kazałaby oddać połowę pieniędzy za naszą herbaciarnię? Wolę trwać u jej boku jako przyjaciółka, niż mijać ją na ulicy jako pieprzona homoseksualistka.
- Ziemia do Momo! – pomachała mi ręką przed twarzą, wyrywając mnie od niewygodnych myśli. Szybko rozciągnęłam wargi w grymasie, imitując uśmiech. Oczywiście, sztucznym.
- Tak?
- Słuchasz mnie w ogóle? – zbliżyła się, a mi kończyła się przestrzeń do odsuwania się. Moje serce zaczęło wystukiwać niespokojny rytm, a oddech zamierał, tylko po to, aby za chwilę przyspieszyć.
- Przepraszam, zamyśliłam się - w odruchu dłonią wyszukałam włosów, aby się nimi bawić. - Możesz powtórzyć?
Mówiła, ale słowa do mnie nie docierały. Miała na nosie trochę pianki z kakao, zawsze na końcu spienia mleko, aby następnie przelać je do pastelowo różowego kubeczka. Wtedy to, dekorowała je różnymi posypkami, albo kolorowym cukrem. Tylko jej przytakiwałam, ale najwyraźniej nie słuchanie jej było złym pomysłem. Bez jakiegokolwiek czegokolwiek, wepchnęła mi łyżkę z owsianką prosto do buzi. Nie miałam jak protestować, bo jej wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów.
Gdy w końcu skończyła mnie karmić, odniosła garnek do zlewu. Potem spojrzała na zegarek, a ja obserwowałam, jak jej oczy przechodzą transformację w pięćset won. Pobiegła do łazienki, zamykając ją na klucz.
Westchnęłam ciężko, po czym wstałam, kierując się do sypialni, aby wybrać jakieś ubrania na dzisiaj. Zwykły, ciepły sweter i jeansy powinny być w porządku. Jest już zimno, listopadowe poranki mają w sobie to, że są chłodne, powietrze jest ostre, a na niebie nie ma chmur.
Leniwie naciągnęłam na siebie spodnie, a następnie sweter. Szybko spojrzałam w lustro, żeby stwierdzić, że wyglądam w porządku. Moje włosy są dziś trochę tłuste, a nie mam czasu ich myć. Jezu, jaka ja jestem leniwa. Popryskałam trochę suchego szamponu na grzywkę, potarłam palcami i gotowe. Momo była gotowa do użycia.
Po umyciu się, zrobiłam troszkę makijażu w postaci podkładu w kompakcie, poprawienia brwi, narysowania delikatnych kresek brązowym linerem, odrobina tuszu do rzęs. Wykonanie tego nie zajęło mi dużo. Momo była gotowa do życia.
Sana czekała na mnie z fartuszkami w ręku. Jeden dla mnie, drugi dla niej. Podpisane, aby klienci wiedzieli, z kim mają do czynienia. Uśmiechnęła się, a ja wyciągnęłam rękę w kierunku mojej własności. Podała mi go, a ja przewiesiłam go sobie przez ramię. W ciszy, która była przyjemna, zeszłyśmy do naszej cudownej herbaciarni. Otworzyłyśmy tylne drzwi, weszłyśmy. Pomieszczenie było niewielkie i przytulne. Niezbyt różniło się od naszego mieszkania – kwiaty, świeczki i cottonballsy. Kwadratowe stoliki z jasnego drewna były poustawiane na całej przestrzeni. Na nich zaś były przezroczyste wazony z śnieżnobiałymi margaretkami i makami. W herbaciarni obrus nie był zbyt dobrym pomysłem, więc zamiast niego, nieduża serweta w odcieniu średniego błękitu zajmowała zaledwie obszar pod kompozycjami roślinnymi i troszeczkę miejsca wokół. Były też cukierniczki z brązowym, białym i kolorowym cukrem. Obok nich, stały świeczki, dodające klimatu. W sumie, to nie miały jednakowego koloru. Cały czas się zmieniały. Raz były fioletowe, raz zielone, albo różowe... Okna, znajdujące się przy wejściu były udekorowane długimi, białymi zasłonami. Ściany były bladoniebieskie. W kącie było wyjście na zaplecze, gdzie miałyśmy przeróżne herbaty.
Aby otworzyć naszą skarbnicę smaku, pozamiatałyśmy i wytarłyśmy wszystkie stoły, uprzednio zdejmując z nich krzesła. Jak w filmach, Sana odwróciła tabliczkę z „zamknięte" na „otwarte", a ja wyciągnęłam z kąta tablicę zachęcającą do odwiedzenia nas, na której były nasze specjały oraz ciastko dnia. Równo o godzinie dziewiątej, herbaciarnia zaczęła funkcjonować, tak jak zawsze. Zapaliłam jeszcze świeczki. Wszystko było idealne, aż wydawało mi się zbyt papierowe, burzliwe i nierealne.
Pierwsza klientka, pani Lee zawsze brała to samo. Była nauczycielką w podstawówce niedaleko. Miała ładną figurę, co zawsze podkreślała eleganckimi ubraniami. Czarne włosy miała dziś związane w kucyka, zupełnie jak ja. Na dobry początek dnia, za każdym razem zamawiała herbatę jaśminową i dwa kokosowe ciasteczka, które rano piekła Sana. Z uśmiechem na pełnych, muśniętych czerwoną szminką ustach pozdrowiła nas i usiadła. Gdy przygotowałam napój oraz starannie ułożyłam kokosanki na śnieżnobiałym talerzyku, podałam jej.
- Panno Hirai, proszę usiąść! – zawołała, gdy miałam odejść. – Powiedz, mi, drogie dziewczę - przerwała. Czekałam na dalszą część wypowiedzi, jednak ta nie nadeszła.
- Tak, pani Lee?
- Najpierw, poczęstuj się. Jesteś zbyt chuda – wydęła wargi. Zaśmiałam się, chwytając za ciastko. W radiu puścili Ladies' Code, The Rain, więc zaczęłam tańczyć, oczywiście niezbyt widocznie. W końcu rozmawiałam ze starszą osobą.
- Dobrze, jem – zaśmiałam się.
***
Dzisiejszy dzień był istną męczarnią. Zazwyczaj podczas pracy miałyśmy więcej luzu, ale ostatnio zaczęło nas odwiedzać więcej gości. Cieszyło mnie to, ale Sana praktycznie nie wyłaniała nosa zza naszej małej „kuchni". Nie mogłam mieć jej tego za złe, w końcu byłyśmy w pracy, prawda?
Zamknęłyśmy kilka minut po osiemnastej. W zasadzie, nie mamy stałej godziny końcowej, bo czasem klienci potrafią na tyle rozsmakować i zasiedzieć się w naszej herbacie, że nie sposób ich przegonić. Nie przeszkadzało mi to, w końcu to moja pasja i praca.
Siedząc już w domu, pod kocem, zaczęłam myśleć o uczuciach.
Kiedy właściwie pokochałam Sanę? Nie wiem. Zawsze była ciepła, pocieszała mnie, nieważne, co się stało. Była moim skarbem, przyjaciółką, powierniczką sekretów... Dlaczego się zmieniłam? Przecież wcześniej miałam chłopaka, więc dlaczego?
- Nad czym tak spekulujesz, Momo? – na dźwięk jej głosu przeszły mnie ciarki, moja skóra pokryła się gęsią skórką, a ja sama przestraszyłam się nie na żarty.
- Myślę.
- Nad czym? – zapytała ponownie, siadając obok mnie na kanapie, aby następnie zabrać mi pół koca i się nim przykryć. Ułożyła swoją głowę na moich udach, wpatrując się we mnie.
- Nad wszystkim.
- Sprecyzuj, proszę – poprosiła, uśmiechając się.
O tobie, idiotko.
- O niczym ważnym – zbyłam ją, jednak jej spojrzenie dało mi do zrozumienia, że nie mam co z nią polemizować. – Znasz może Dahyun?
- Tą uroczą rudowłosą? – upewniła się. Niezbyt, ale jednak ją kojarzyła. Dahyun to moja stara znajoma z czasów przeprowadzki z Osaki. Pomagała mi z nauką koreańskiego, gdy zaczęłam się uczyć w tym samym gimnazjum, co ona.
- Tak – przyznałam. – Jest zakochana w swojej najlepszej przyjaciółce, Minie, ale boi się jej reakcji na takie wyznanie.
- Och – wyrwało jej się. – To... przykra sytuacja.
- Sannie – zwróciłam się do niej nieśmiało. – A co ty byś zrobiła, gdybyś była Miną?
Badum tssss
Witam w pierwszym rozdziale "Best Friends"!
Bawię się w polsat, bo mogę.
A tak w ogóle, to jest wolno pisane ~
WIEK SANY ZOSTAŁ ZMIENIONY NA POTRZEBĘ OPOWIADANIA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz