czwartek, 29 grudnia 2016

Wait, what? vol. 11

     Wyciągnęłam wciąż chętną Jennie z auta, upychając ją do mieszkania. Moja koszula była w katastrofalnym stanie, dwa pierwsze guziki zostały bestialsko wyrwane, moje cudowne, idealnie ułożone włosy teraz przypominały ptasie gniazdko.
     - Cholera jasna, Jenn, wejdźże!
     - Ale to geje wchodzą, my nie mamy tego, czym oni się tak ekscytują!
     Słysząc to, parskręłam śmiechem. Co, jak, co, ale się jej udało. Jednak moja radość nie trwała długo. Usłyszałam jakieś chichoty, i piski w pokoju, w którym mieszkała Jisoo.
     Cholera, Jisoo!
     Zaprowadziłam zadowoloną z siebie Kim do mojego pokoju, po czym wstąpiłam do Soo. 
     - Ji - zaczęłam, aczkolwiek urwałam, widząc moją przyjaciółkę w ramionach jakiejś dziewczyny.
     Niemalże się połykały, leżąc jedna na drugiej. 
     Miała ciemnobrązowe włosy wykraczające za ramiona, brązowe oczy i śniadą cerę. Jednymi słowy: była ładna.
     - Och, Rosie, dobrze, że jesteś - zaśmiała się. - Poznaj moją dziewczynę, Kat.
     Że co?
     - Słucham?
     - Wiesz, długa historia - zbyła mnie machnięciem ręki. - A ty, z kim przyszłaś?
     
     Przebieranie Jennie było bardzo trudne. Zwłaszcza, gdy ona źle to interpretowała. Zdjęła ze mnie resztki czarnej koszuli w gwiazdki, a gdy jej wzrok napotkał moją balkonetkę, sama ściągnęła z siebie sweter.
     Chwilkę po tym, pozbawiła mnie również czerwonej, rozkloszowanej spódniczki, a siebie granatowych jeansów.
     Popchnęła mnie na łóżko, a ja nie wiedziałam, co robić. Jej pełne wargi styknęły się z moimi. Nie był to pocałunek, one po prostu były blisko siebie. Przeniosła je jednak na moją szyję, obojczyk...
     Cholerna Jennie Kim.
     Wydawała się taka słodziutka, niewinna... Jęknęłam głośno, gdy niemalże zerwała ze mnie biustonosz.
     - Czekałam na to, Rosie - jej szept okalający moje ucho był nieziemsko zmysłowy, a ja zaczęłam wątpić, że jest pijana. 
     - Jennie - kolejny zagubiony jęk opuścił moje usta. 
     Każdy skrawek mojego ciała, który dotknęła, palił, jakby oblewała mnie kwasem siarkowym.
     Podobało mi się to.



W przyszłości będzie więcej Kat x Jisoo (͡° ͜ʖ ͡°)

Wait, what? vol. 10

     Prowadziłam to głupie auto, jak nienormalna. Chaotycznie przełączałam biegi, o mało co nie spowodowałam stłuczki. A to wszystko przez Jennie Kim.
     Nie wiem dlaczego nie zadzwoniła wcześniej, przyjechałabym po nią, miło spędziłybyśmy dzień, ale nie! Jenn musiała się napić.
     Ma dziewczyna szczęście, bo wiem, gdzie to jest. Podają tam najlepsze na świecie kimchi, które uwielbiam.
     Nie wiem, jak, ale udało mi się tam w końcu dojechać, chociaż droga dłużyła się niemiłosiernie. W końcu jednak wpadłam do baru, potrącając Sowon, jedną z atrakcyjniejszych tutaj kelnerek. Przeprosiłam ją, aby następnie kontynuować poszukiwania Jennie.
     Siedziała na środku lokalu, z nosem w misce wody. Głupia dziewczynka. Czym prędzej podeszłam, chwytając ją za ramiona.
     - Jennie - mruknęłam, a ona spojrzała na mnie z fascynacją.
     - O Boże, Rosie - powiedziała, po czym zakryła twarz dłońmi i zaśmiała się. - O jejku, patrzcie, moja internetowa miłość!
     - Jenn!
     Nie chodzi o to, że się jej wstydziłam, czy coś. Po prostu robiła z siebie idiotkę. 
     - No, chodź Jennie. Starczy tego freak show - rzuciłam, kładąc jej dłonie na talii. Podniosłam ją z tego cholernego krzesła, a sama wyrzuciłam z kieszeni jakieś trzydzieści tysięcy wonów.
     Jeśli myślałam, że ciężko będzie znaleźć dziewczynę, byłam naiwna. Ciężko było zawlec ją do samochodu. Gdy już się obok niego znalazłyśmy, ona zrobiła się jakaś hiperaktywna.
     - Rose, weź mnie w tym cudeńku - powiedziała "uwodzicielskim" tonem.
     - Ty już nigdy nie będziesz pić, moja panno.
     Robiłam wszystko, co w mojej mocy. Naprawdę wszystko. Ale kiedy złapała mnie za rękę, a sama oparła się o boczną szybę bordowego gruchota, coś we mnie pękło.
     Zbliżyła mnie do siebie, aby następnie złączyć nasze wargi w chaotycznym, niedbałym pocałunku. Jej wargi wpasowały się w moje, muskały je delikatnie. Alkohol, który wypiła uderzył we mnie. Moje dłonie powędrowały na jej szyję, a ona skierowała swoje na moje pośladki.
     Nie ważnym było, że ludzie patrzyli. Ważne było, że smakowała tak cholernie dobrze, a mi ani widziało się przestawać.
Rozdziały będą raczej krótkie, ale to nie koniec mini-maratonu. Czekajcie, nocne duszyczki.

Wait, what? vol. 9

Użytkownik Kitten jest dostępny.
Kitten: Rosieeeeee
Kitten: Wiesz co?
Kitten: Jesteś cholernie hoooooot.
Kitten: Roseanneeeeee
Kitten: Lubię cię ~
Użytkownik Rosierosie jest dostępny.
Rosierosie: Jennie, czy ty piłaś?
Kitten: Nieeee, ja nie piję...
Rosierosie: Jenn...
Kitten: No dobra, może troszkę.
Kitten: Ale tak tylkp trooooooszeczkę, nie martw się ~
Rosierosie: Gdzie jesteś?
Kitten: W Korei!
Rosierosie: Niesamowite, no po prostu wow.
Rosierosie: A gdzie dokładniej?
Kitten: Ejejeje
Kitten: Opowiem co teraz historię z życia wziętą.
Kitten: Jakimś cudem miałam kasę, więc jestem chyba w Seulu, ale nie wiem na pewno!
Kitten: No i od godziny siedzę w jakimś barze, a jakaś dziwna unni każe mi zamoczyć nos w wodzie i zastanowić się nad sensem istnienia!
Kitten: I wiesz, co?
Kitten: Twoje włosy, oczy, usta i uśmiech się nimi stały
Kitten: A co jest najzabawniejsze?
Kitten: Znamy się z internetu!
Rosierosie: Jennie, skarbie, podaj mi proszę nazwę tego baru.
Kitten: Hot Noodles, czy jakoś tak
Rosierosie: Zaraz tam będę, a ty już nic nie pij!
Maratonik?

środa, 28 grudnia 2016

Wait, what? vol. 8

Użytkownik Rosierosie jest dostępny.
Rosierosie: Jennieeee ~
Rosierosie: Śpisz?
Rosierosie: Nie śpij.
Rosierosie: Okropny z ciebie śpioch.
Rosierosie: Oczywiście zakładając, że śpisz.
Rosierosie: Ej ty, śmieszna dziewczyneczko.
Rosierosie: Zrobiłabym ci spam moimi zdjęciami, ale nie chce mi się ich szukać.
Rosierosie: Ale w sumie to dalej nie wiem, jaką kuchnię lubisz najbardziej.
Rosierosie: Chętne zrobiłabym ramen...
Rosierosie: No i gdzie mój lenny, no kurczaczki.
Rosierosie: Dobra, wygrałaś.
Użytkownik Rosierosie wysłała pliki JPG.
Użytkownik Rosierosie wysłała pliki JPG

Użytkownik Kitten jest dostępny.
[wyświetlono]

Wait, what? vol. 7

Rosierosie: Owszem.
Rosierosie: Jak byłam mała, chciałam mieć księcia na białym koniu.
Rosierosie: Ale potem zdałam sobie sprawę z tego, że faceci mnie nie interesują.
Kitten: Wiesz, że jeszcze 24 dni?
Rosierosie: Wiem, Jennie.
Rosierosie: Odliczam, jak jakaś idiotka.
Kitten: Witoj w klubie.
Rosierosie: Kontynuujemy grę?
Kitten: Wolałabym zadać ci pewne pytania w cztery oczy.
Rosierosie: Zupełnie, tak, jak ja.
Kitten: Jest już późno. Powinnaś spać.
Rosierosie: Dopiero pierwsza dwadzieścia, pfff.
Kitten: No i co?
Kitten: Spać, dzieciaku.


     Rosie prychnęła pod nosem, czytając wiadomość od Jennie. 
     - Śmieszna ta dziewczynka - mruknęła, a sen przyszedł niemalże od razu.

Wait, what? vol. 6

Użytkownik Jennisie i Rosierosie są dostępni.
Rosierosie: Cześć ♡
Jennsie: Cześć ♡
Rosierosie: Jak tam samopoczucie?
Jennsie: Bywało gorzej, kochana ♡
Rosierosie: W takim razie, dzisiaj dajemy sobie dużo cukru, tęczy i jednorożców.
Rosierosie: Albo nie.
Rosierosie: Zadam ci pytanie, a ty na nie odpowiesz. I tak w koło Macieju.
Rosierosie: Homo/hetero/bi?
Jennsie: A to nie oczywiste?
Jennsie: Może kiedyś jeszcze byłabym skłonna pomyśleć, że bi, ale wtedy poznałam ciebie ♡♡♡♡
Rosierosie: Ojeeeeeeej ♡♡♡♡
Jennsie: A ty?
Rosierosie: Tak samo, jak u ciebie, heh.
Jennsie: Dobra, teraz moja kolej.
Jennsie: Miałaś już kiedyś dziewczynę?
Rosierosie: Ano miałam.
Jennsie: Kontakty, namiary, adresy.
Rosierosie: Jennie, jesteś przesłodka.
Użytkownik Rosierosie zmienił nazwę użytownika Jennsie na Kitten.
Kitten: Um...
Kitten: Powaliło?
Rosierosie: Gdzie mój lenny, no kurde.
Kitten: Ale opowiedz mi o niej.
Rosierosie: To było w Melbourne, wakacje, burza hormonów, rozumiesz.
Kitten: Nie za bardzo. Więcej szczegółów.
Rosierosie: Miała na imię Ashley. Byłyśmy na obozie. Nie wiem, co i dlaczego. Taka gówniana summer love. Nawet jej nie kochałam.
Kitten: To miło. :)))
Rosierosie: A ty?
Kitten: Nie.
Kitten: Następne pytanie brzmi: pomyślałaś kiedyś, że chciałabyś mieć chłopaka?


sobota, 24 grudnia 2016

Whait, what? vol. 5

Użytkownicy Rosierosie i Jennsie zalogowali się.
Rosierosie: Hej ♡
Jennsie: Ojej, jak słodko ♡
Rosierosie: To kiedy będziesz?
Jennsie: Trudno powiedzieć.
Jennsie: To zależy od tego, czy nie będę teraz przeszkadzać.
Rosierosie: Oczywiście, że nie!
     Na myśl o pięknej Roseanne, Jennie uśmiechnęła się. To było takie... Dziwne. Napisała do nieznajomej, nie oczekując zbyt wiele. Niemniej jednak, cieszyła się z takiego obrotu spraw.
Użytkownik Jisooos dodał(a) cię.
Jisooos: Cześć, jesteś Jennie, prawda?
Jennie_: Tak, a ty...?
Jisooos: Kim Jisoo. Najlepsza przyjaciółka Rose.
Jennie_: Miło mi cię poznać, Jisoo.
Jisooos: Nie zrozum mnie źle, ale Rosie to moje oczko w głowie, niemalże siostra i bardzo mi na niej zależy. Wiem, że macie się ku sobie, chociaż w ogóle się nie znacie, co nie zmienia faktu, że...
Jisooos: A żem się rozpisała...
Jisooos: Jednymi słowy: spróbuj ją skrzywdzić, a zabiję.
Jennie_: ...
Jennie_: Boję się ciebie.
Jennie_: Miałaś być przeuroczą istotką, a tu takie coś.
Jisooos: Hahaha
Jisooos: Żartowałam z tym zabijaniem, ale serio.
Jisooos: Ja zawsze obserwuję.
Jennie_: Walnęłabym lenny'ego, ale gdzieś zgubiłam... 
     Śmiała się, pisząc z Jisoo. Już nie mogła się doczekać poznania tej hybrydy Lucyfera i słodkiego marshmallow.
     Wstała z kanapy, leniwie wlokąc się do korytarza, gdzie powieszony był kalendarz.
     - Dzisiaj mamy jedenasty stycznia, czyli powinnam wyprowadzić się około dwudziestego szóstego - powiedziała sama do siebie.

Rosierosie: Jennie ~
Rosierosie: Wolisz kimchi, ramen czy może raczej coś japońskiego?
Rosierosie: Albo kuchnię włoską?
Jennsie: Kocham wszystko.
Rosierosie: Czeka mnie długie gotowanie...
Jennsie: Kiedy ci pasuje, abym przyjechała?
Rosierosie: Jak dla mnie, możesz być już dzisiaj.
Jennsie: Myślę, że dwudziesty szósty pasuje mi najbardziej.
Rosierosie: W takim razie
Rosierosie: Dwadzieścia pięć dni ♡

Wait, what? vol. 4

Kilka miesięcy później


Użytkownik Jennsie zalogował (a) się.
Jennsie: Rosieeeeee.
Jennsie: Roseeeeee.
Jennsie: Roseanne.
Jennsie: Chaeyoung!
Użytkownik Jennsie wysłał(a) plik JPG.
Użytkownik Jennsie wysłał(a) plik JPG

Jennsie: Gdzież ty?
Rosierosie: Co?
Jennsie: Wydaje mi się, czy jesteś zła?
Rosierosie: Możliwe.
Rosierosie: Do brzegu, Jennie.
Rosierosie: Nie nam dzisiaj ochoty na takie zabawy.
Jennsie: Miałam dzisiaj  bardzo zły dzień.
Jennsie: Prawie zostałam pobita.
Jennsie: Kolega z pracy poprosił mnie o bycie jego dziewczyną.
Jennsie: Odmówiłam, co chyba oczywiste.
Jennsie: Wkurzył się.
Jennsie: I to bardzo.
Jennsie: Jest synem mojego szefa.
Jennsie: Więc pożegnałam się z robotą.
Jennsie: Mój przyjazd do Seulu się trochę opóźni.
Rosierosie: Jejku, Jennie.
Rosierosie: Przepraszam...
Rosierosie: Nie wiedziałam.
Rosierosie: Tak mi głupio...
Jennsie: Nie mogłaś wiedzieć.
Rosierosie: Ale dlaczego nie przyjedziesz?
Jennsie: Nie mam kasy. Nie starczy mi na wynajem.
Użytkownik Rosierosie wysłał(a) plik JPG.
Użytkownik Rosierosie wysłał(a) plik JPG

Rosierosie: Wiesz... Mam wolny pokój...
Rosierosie: Jeżeli chciałabyś, to możesz zamieszkać u mnie.
Jennsie: Ty tak na serio?
Rosierosie: Jak najbardziej serio.
Rosierosie: To jak?
     Czekanie na odpowiedź Jennie było jedną z najbardziej stresujących sytuacji w życiu Rose.
     Mijały sekundy, które ciągnęły się jak minuty. Mijały minuty, które ciągnęły się jak godziny...
Jennsie: W porządku, Rosie.

Dream ♣ oneshot

     Przeciągnęłam się leniwie na łóżku. Pora wstawać, pomyślałam. 
     Chciałabym móc napisać, że ciepłe promienie słońca muskały moje policzki, jednak jest to niemożliwe. Z mojego pokoju nie widać wschodów słońca, a chłodny, srebrzysty blask księżyca nocą. 
     Ta sobota niczym nie różni się od innych. Obudziłam się, stara kotka zamruczała, sygnalizując tym, że jest głodna, mama krzątała się po kuchni, tata jeszcze spał, a siostra od samego rana bawiła się tabletem. 
     Jak zwykle zrobiłam w okół siebie porządek, umyłam i ubrałam się. Następnym krokiem był makijaż, niezbędny w codziennych rutynach. Brązowy eyeliner, tego samego koloru mascara, pomada do brwi i jakiś tint. Wyglądałam dzisiaj nadzwyczaj dobrze. 
     Po śniadaniu wpadłam na pewien pomysł, który z pewnością chciałam zrealizować. 
     Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer przyjaciółki. Pierwszy sygnał, drugi... Za trzecim, albo i czwartym odebrała. 
     - Co jest? - zapytała niezbyt miło. Chyba ją obudziłam.
     - Ciebie też miło słyszeć - zaśmiałam się. - Masz dzisiaj czas? 
     - Ja zawsze mam czas - z niewiadomych przyczyn, poczułam, że się uśmiecha.
     - W takim razie, do zobaczenia - pożegnałam się.
     Siedziałyśmy w parku, karmiąc kaczki. Jak zwykle, spóźniłyśmy się, między dwunastą, a trzynastą robili jakąś przerwę, czy coś. 
     Obserwowałyśmy te głupiutkie stworzonka, które próbowały zjeść jak najwięcej, chociaż jedzenia nie brakowało. Było względnie cicho, poza nami nie było nikogo, nie licząc kaczuszek. Jedynie moje wybuchy śmiechu zakłócały tę atmosferę. Ona uśmiechała się lekko. Zawsze tak robiła. Nie wierzyłam w jej szerokie, zauważalne na kilometr grymasy. Wiedziałam, że nie są prawdziwe. Klucz tkwił w subtelności - wtedy była szczęśliwa. A ja pragnęłam jej szczęścia bardziej, niż własnego.
     - Raon - zwróciłam się do niej. Obróciła swoją głowę w moim kierunku, a włosy opadły jej na twarz.
     -Tak? - zapytała cicho, bardzo łagodnie. Uwielbiałam jej głoś, naprawdę. 
     - Lubię cię - powiedziałam. 
     - Wiem, ja ciebie też - odpowiedziała. Często jej to mówiłam, bo bałam się, że zapomni. Nie lubiłam, jak ktoś zapominał o moich deklaracjach.
     Weszłyśmy na lodowisko około godziny trzynastej dziesięć, a przynajmniej wtedy sprawdzałam godzinę po raz ostatni.
      Ostatni raz byłam na lodzie w czwatrtej klasie szkoły podstawowej, więc obawiam się, że to nie skończy się dobrze. Weszłyśmy, a moje obawy zniknęły, przynajmniej częściowo. Szybko jednak zmieniłan zdanie, ponieważ nie byłam w stanie ustać sama. Raon widząc mój strach i brak równowagi, podjechała do mnie i chwyciła za dłoń. To był mały-wielki gest. Dziewczyna miała problem z dotykiem, więc nauralnie, zdziwiło mnie to. Moje oczy stały się większe, głównie dlatego, że się na to odważyła. Szybko jednak przegoniłam zbędne myśli. Uśmiechnęłam się szeroko, uprzednio chwyciwszy barierkę.
     Na początku szło - a w zasadzie ślizgało - nam się bardzo... Opornie. Cóż za urzekający eufemizm. Prawdę powiedzawszy, kilka (no dobra - kilkanaście) razy przybiłam piątkę śmierci. 
     - Raon - zawołałam zirytowana i przestraszona zarazem. - Sport nie jest dla mnie!
     - Mina, proszę cię - powiedziała, śmiejąc się. - Nie żartuj. Nauczysz się - zachęciła.
     Słabo to widzę, jednak nie chciałam robić jej przykrości. Trudno, w końcu to ja zaproponowałam lodowisko. Logiko, gdzie żeś wyfrunęła? 
     - To jak z jazdą na rolkach. Pamiętasz? Najpierw jedna noga w prawo, potem druga w lewo - instruowała mnie. - I co? Dajesz radę!
     - Bo mi pomagasz - stwierdziłam, unosząc lekko kąciki ust.
     - Po to tu jestem, Mimi.
     Uwielbiałam, jak nazywała mie zdrobnieniem. To było takie kochane i urocze... I tandetne, ale kto by się o tym przejmował? Czy bohaterka książki zważa na szablonowość swojej historii?
     Gdy minęła wyznaczona godzina, zeszyśmy z lodowiska. Niezbyt wygodne łyżwy na nasze buty. Wyszłyśmy z centrum spotrowego, po czym zaciągnęłam przyjaciółkę na gorącą czekoladę z kawiarni obok. Mieli wyśmienite napoje, a zimą, właśnie czekolada smakowała tu najlepiej. Dostałyśmy gorące mleko w ślicznych kubeczkach, które były "ubrane" w sweterki. Mój był zielony, a jej niebieski. Obok leżały patyczki z czekoladą do roztopienia. Otworzyłyśmy je i po chwili smakołyk był gotowy.
     - Smacznego - uśmiechnęłam się.
    
     Po czekoladzie i rozmowie o bardzo przyziemnych rzeczach, opuściłyśmy to jakże przytulne miejsce, pełne świeczek, beżowego i ciepłego oświetlenia. 
     Następnym przystankiem były targi świąteczne na placu obok katedry. Wszędzie było pełno drewnianych budek, z kolei w których było mnóstwo ozdób. Ciężkoby opisać, jak bardzo zaczarowana byłam. Wpatrywałam się w dosłownie wszystko, chciałam to wszystko. Na moje dziecinne zachowanie Raon zaśmiała się. Zignorowałam to, po czym chwyciłam jej dłoń, ciągnąc do następnego stoiska. Zobaczyłam przeurocze uszy renifera.
     - Nawet nie próbuj - przestrzegła mnie. Na marne. Bałam się jej, jak mojego kota. Podpowiedź: ani trochę.
     Założyłam opaskę na jej blond włosy, upewniając się, że dobrze leży. Moje serce zaczęło radować się jak głupie na ten widok. Nasze wciąż splecione dłonie i uśmiechy może i wyglądały dwuznacznie, jednak to nie było to. Po prostu kochałam spędzać z nią czas, a ona była naprawdę ładna. Miała jasną karnację o różowym podtonie, platynowe włosy, duże, szaro-niebiesko-granatowe oczy, które w tym momencie błyszały jak lampki, pozawieszane na drzewach i lampach. 
     - Bierzemy to - powiedziałam do starszego pana. - Ile jestem winna?
     - Nie, nic - uśmiechnął się ciepło. - Wesołych świąt!
     - Dziękujemy, wesołych świąt - odpowiedziałyśmy, kłaniając się.
     Było już ciemno, zbliżała się godzina osiemnasta, a my siedziałyśmy w parku, karmiąc kolejne kaczki. To było jedno z naszych ulubionych zajęć. 
     - Głupie są - stwierdziłam.
     - My też jesteśmy - westchnęła, a moja głowa powędrowała na jej ramię. Uwielbiałam to, jej ramię było najwygodniejszym, jakie do tej pory miałam okazję wypróbować. 
     - Nie, Raon. Nie jesteśmy.
     Około dwudziestej zaczęłyśmy się zbierać. Droga na przystanek nie była skomplikowana, zajęło nam to chwilkę. Przechodząc ponownie obok Placu Katedralnego, zaciągnęłam ją w stronę wielkiej choinki. Złożyłam ręcę jak do modlitwy.
     - Co ty robisz? - zapytała. 
     - Pomyśl życzenie - poleciłam. 
     Naśladując mnie, również zamnkęła oczy i złożyła dłonie. 
     Pozwól nam być szczęśliwym, zupełnie tak, jak dzisiaj. Pozwól nam być razem już zawsze. Moim ostatnim życzeniem jest, aby wszyskie inne się spełniły.
     - I jak? Czego sobie zażyczyłaś? - usłyszałam jej głos, cichy i spokojny.
     - A ty?
     - Aby ten dzień się nie kończył. Chcę, aby wszystkie tak wyglądały - uśmiechnęła się, przytulając mnie. Nigdy sama z siebie tego nie robiła.
     - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak właśnie było, Raon.
Niezobowiązujący do niczego one shot
Pojawił się na wattpadzie już jakiś czas temu, więc wrzuciłam też tutaj ^^
Wattpad: Soorinchoi
https://www.wattpad.com/user/Soorinchoi

Reach high ♣ Wonho Monsta X; Jisoo Blackpink

     Czy można narzekać na życie, będąc córką jednego z bardziej znanych kardiochirurgów w swoim kraju? Tak, zwłaszcza, kiedy jest się artystką.
     Jestem Kim Jisoo. Mam dziewiętnaście lat. Zamiast do elitarnej szkoły dla lekarzy, jestem w Choi Yoo High, znanej i cenionej szkole artystycznej. Dla ojca jednak, sztuka to coś, co w ogóle nie jest potrzebne.
     Mama z trudem go przekonała, aby pozwolił mi robić to, co kochałam. Wydawało mi się, że tylko ona mnie rozumie...
     Gdy byłam małą dziewczynką, dziadek pokazał mi swoje farby olejne i płótna. Dał do ręki pędzel i pozwolił namalować cokolwiek sobie zażyczę. Z początku nie wiedziałam, co mogłabym stworzyć, jednak wizja szybko pojawiła się mi w głowie.
     Dosyć koślawo stawiałam moje pierwsze kroki ku rozwijaniu talentu, który miałam. Mój pierwszy obraz przedstawiał kwitnącą wiśnię w zielonym ogrodzie. Pod drzewem stał siwiejący staruszek symbolizujący dziadka.
     Gdy po kilku miesiącach farba wyschła, moje „arcydzieło" zawisło w pokoju moich dziadków nad łóżkiem. Pamiętam moją dziecięcą radość, gdy wszyscy zaczęli mnie chwalić i mówić, że jest śliczne.
     Nie wiem, gdzie oni widzieli wiśnię i starca, ponieważ dla mnie, te obrazy z dziecięcych lat to abstrakcja. Różowe plamy, rozmazana, brązowa kreska, zielona „koszula" i granatowe spodnie oraz troszkę białej farby na czubku tego wszystkiego. Dobre sobie, prawda?


     Mijały lata. Malutka Jisoo wyrosła tak, jak wychowała ją mama przy pomocy swoich rodziców. Szkoliłam się, babcia nauczyła mnie również śpiewać. Kolejna rzecz, którą tak bardzo kochałam. Mówili mi, że urodziłam się, aby być artystką. A ja im uwierzyłam.
     Jestem jedną z uczennic z Choi Yoo High, które niczym się nie wyróżniają. Nie, że nie miałyśmy talentu – po prostu nie obnosiłyśmy się z nim, tak, jak to robiły te „najlepsze". A propos, właśnie te „najlepsze"...
     Siedziałam na stołówce, zajadając się ryżem i gotowanym kurczakiem z sosem curry. Co, jak co, ale akurat gastronomia w tej szkole nie należała do najgorszych. Mimo wszystko, lubiłam to jedzenie serwowane tutaj.
     Było cudownie, ale...
     No właśnie. A l e.
     Kim Sohye, Ahn Hyejin, Bae Joohyun. Te trzy s... Te trzy niewiasty notorycznie zadręczały mnie i jeszcze kilka innych osób. Były piękne, sławne i utalentowane, co w ich mniemaniu równało się z przyzwoleniem na znęcanie się nad innymi. Jak zwykle, dosiadły się do mnie.
     - A kogo my tu mamy? – zapytała Joohyun.
     - A kogóż to wiatr przywiał? – prychnęłam pod nosem. – Nie przypominam sobie, abym wysyłała zaproszenie do jaśniepań. Winnam była wierszem to napisać.
     - Nie wyjeżdżaj mnie tu z jakimiś gównianymi Szekspirami – warknęła Hyejin, aby „wzmocnić" pozycję przyjaciółki.
     - Och, zapomniałam – teatralnie przystawiłam dłoń do ust. – Nie grzeszysz przecież inteligencją.
     Dziewczyny, które zirytowałam do kwadratu, zzieleniały. Sohye cisnęła swoją tacą o mój stół, rozwalając przy okazji jedzenie.
     - Nie dostaniesz drugiej porcji – zaćwierkałam wesoło, chwytając pałeczkami kurczaka. - A szkoda, takie pyszne.
     - Słuchaj, zdziro – zaczęła. – Jeszcze słowo, a...
     - A co? – po pomieszczeniu rozległ się głos równie głośny i potężny, co głos Sohye. Wszystkie oczy zwróciły się ku dziewczynie.
      To była Park Roseanne. Przewodnicząca samorządu szkolnego. Miała długie, miedziane włosy (swoją drogą - farbowane), ciemne, brązowe oczy, naturalnie duże, zawsze muśnięte lekkim makijażem, pełne usta, które barwą przypominały róże.
     - Co jej zrobisz, Kim Sohye? – ponowiła pytanie, już spokojniej. – Naprawdę myślisz, że cokolwiek możesz zdziałać? – zadrwiła. – Zostaw – spojrzała w kierunku mojego mundurka, najwyraźniej, aby dowiedzieć się jak mam na imię. – Jisoo w spokoju.
     Już miała odchodzić, jednak najwyraźniej dziewczyny miały coś do dodania.
     - A ty, Roseanne? – warknęła wściekła Joohyun. – Kim ty jesteś, żeby bronić takich śmieci jak ona?
     - Ja? – zaśmiała się. – Jestem przewodniczącą, a Jisoo nie jest żadnym śmieciem. – spoważniała, mówiąc to. – Jedynymi, którzy zasługują tu na to mienie jesteście wy. Co ona wam zrobiła? Jest lepsza? Hej, Kim Sohye, Ahn Hyejin, Bae Joohyun. Kim wy, do cholery jesteście? Nie macie specjalnych talentów – powiedziała spokojnie. – Rap Hyejin jest nudny i zwykły, a w dodatku nie potrafi pisać tekstów, Joohyun śpiewa, jakby chciała, a nie mogła, jedyne, co ją ratuje, to jako-tako uroda. A ty, Sohye – po raz kolejny kpiąco zachichotała – nic nie potrafisz. Jedyne, co masz, to wygląd i „popularność". Czy wiesz, skąd ona się bierze? – zrobiła pauzę, świadomie, czy nie, ale wywołała u mnie ciarki. Tak, z pewnością. Była przerażająca. – Boją się ciebie. Oni wszyscy rzekomo cię lubią, strach i wszelakie jego formy nie są w stanie zbudować mostów, po których chcesz stąpać – zakończyła, wprawiając w osłupienie wszystkich, łącznie z samymi dziewczynami.
     Odeszły, w całkowitej ciszy. Żadna nie odważyła się pisnąć słówkiem.
     Po chwili uczniowie zaczęli jeść, na chwilkę zapominając o tym, jak to Park Roseanne zakłóciła te trzy wiedźmy. Miałam do niej tyle pytań...
     - Chodź, tu nie da się jeść – odezwała się do mnie. – Tam jest wolny stolik. Potem Sohye to posprząta, już ja tego dopilnuję.
     Bez słowa ruszyłam za nią. Gdy usiadłyśmy, bez zbędnych przemówień przystąpiłyśmy do konsumpcji naszych porcji. Wpatrywałam się w ryż, nie mogąc niczego przełknąć. Rose była wielka. Potrafiła tak po prostu obronić słabszego i to nie przemocą, a swoją inteligencją. Bez wątpienia, Roseanne była wspaniała.
     - Kim Jisoo – zwróciła się do mnie, patrząc na mnie spod wachlarza rzęs. – Od dawna ci to robią?
     - Nie, znaczy się – zająknęłam się. – Od początku tego roku. Przebiłam Joohyun w konkursie malarstwa...
     - Jaki był temat? – spytała, wyraźnie zaciekawiona. Potrafiła od tak porozmawiać z innymi, co dla mnie było niemalże nie do wykonania. – No, śmiało, nie gryzę.


     Może i głupie, ale od tamtej pory przyjaźnimy się. Rosie wciągnęła mnie do świata fotografii i aktorstwa, a ja nauczyłam ją podstaw malowania farbami olejnymi. Okazało się też, że śpiewa, zupełnie tak, jak ja.
     Była młodsza o rok. Uwielbiałam, jak zwracała się do mnie z tym swoim uroczym głosikiem i miną słodkiego króliczka per „unni". Wydawała się poważna i sztywna, ale – jak się potem okazało – niewiele ma wspólnego z czymś takim. W zależności od rozmówcy, dopasowywała się do poziomu.
     Moja sytuacja w domu nie uległa jakiejś szczególnej zmianie, tata dalej narzekał, mama i dziadkowie wspierali w realizowaniu się...
     Tylko jedna sytuacja zmąciła mój spokój. Szkoda, że nie wiedziałam o tym w chwili, gdy próg szkoły przekroczył czarnowłosy dwudziestosześciolatek.


*made by ja*