- Sannie – zwróciłam się do niej
nieśmiało. – A co ty byś zrobiła, gdybyś była Miną?
- Ja...
- Nie musisz odpowiadać, unnie –
powiedziałam, siląc się na uśmiech. Spojrzała na mnie, dosłownie przewiercając
mnie wzrokiem.
- Wiesz – zaczęła. – Nie jestem
pewna. Wydaje mi się, że jako Mina, byłabym w stanie pokochać Dahyun – zaśmiała
się. – W końcu są najlepszymi przyjaciółkami. Wiesz, na pewno to byłby dla niej
szok, ale w końcu pewnie pogodziła się z uczuciami dziewczyny i je
zaakceptowała. Tak mi się wydaje, mała.
-
A czy ty…
-
Tak, Momo. Potrafiłabym pokochać najlepszą przyjaciółkę.
***
Resztę dnia byłam niezwykle
rozkojarzona. Nie mogłam się na niczym skupić: pomyliłam cukier z mąką
(zazwyczaj trzymałyśmy ją w słoiku w tej samej szafce, co różne słodkie
rzeczy), podałam pani Lee herbatę z pokrzyw, chociaż jej nie cierpi, wsypałam
soli do kokosanek, zamiast trzydziestoprocentowej śmietanki, próbowałam ubić
zwykłą, dwunastoprocentową.
Dopiero zirytowana Sana
przywróciła mnie – jako tako – do ładu. Nakrzyczała na mnie i powyzywała
troszkę… Cóż za urzekający eufemizm…
Prawda jest taka, że nie
wiedziałam, co myśleć o jej słowach. Nie wiedziałam, czego nie wiem, chociaż
wyraziła się dosyć wyraźnie.
Byłaby w stanie mnie pokochać?
To pytanie towarzyszyło mi przez
cały dzień. Może jednak…
Nie. Stop. Nie powinnam robić
sobie jakiejkolwiek nadziei. Im większe są, tym bardziej boli rozczarowanie
nimi. Dlatego, nie chwycę jej dłoni, dopóki ona sama nie zrobi niczego w
kierunku, by trzymać moją. O czym ja w ogóle myślę? Przecież ona po prostu
powiedziała, że byłaby w stanie, a nie, że jest zakochana.
Około godziny siedemnastej, w
herbaciarni zaczęło się robić coraz rzadziej. Zabrakło nam ciast, więc musiałam
w międzyczasie jakoś zorganizować inne. Na szczęście, moja mama przyjechała
ostatnio z Japonii i zrobiła wiele słodkiego. Pomagała również w naszym lokalu,
co z pewnością ułatwiło nam zadanie. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że nie
zauważyła mojego stanu. Za każdym razem ją jednak zbywałam.
Poza odrzuceniem przez Sanę,
najbardziej bałam się reakcji rodziców. Wyrzekliby się mnie? Znienawidzili i
wydziedziczyli? Na samą myśl o tym robiło mi się słabo… Moja miłość jest zła.
Zamknęłyśmy kilka minut po
dziewiętnastej. Moja mama była zachwycona funkcjonowaniem naszej herbaciarni,
jak i nowym wystrojem. Rzadko przyjeżdżała, ponieważ sama też pracowała i
ciężko w korporacji o urlop.
Tata nie mógł przylecieć. Od
kilku dni jest na szkoleniu, szkoda. Zadzwonił w międzyczasie i przeprosił
mnie, obiecał też wysłać mi pieniądze.
Mama, Hirai Asami, z domu Akechi,
była niską kobietą z lekką siwizną prześwitującą nielicznie wśród czarnych
niczym noc włosach. Oczy miała orzechowe, dosyć duże jak na Azjatkę. Miała
trochę przy kości, jednak nie uważałabym tego za minus – bez wątpienia był to
jej atut. Ogólnie rzecz biorąc, była piękna.
Tata, Hirai Kenji niczym się
wyróżniał. Przeciętego wzrostu, dobrze zbudowany, chociaż wraz z wiekiem ta
cecha zanikała. Jego czupryna zaczęła się ostatnio przerzedzać, jak i siwieć.
Miał ciemnobrązowe oczy, w których często kryło się zmęczenie. A przynajmniej
ja je takie pamiętałam.
Według niego, najlepszym
prezentem były dobra materialne. Pracował bardzo długo, praktycznie w ogóle nie
było go w domu. Nie mogłam nic na to poradzić, w końcu robił to „dla dobra mnie
i rodziny”… Moimi jedynymi wspomnieniami z dzieciństwa jest wieszanie się na
jego nodze i proszenie, aby został dziś w domu.
Widywaliśmy się tylko w
niedzielę. Traktowałam ten dzień niemalże jak święto narodowe. Chodziliśmy na
spacery po okolicy, jedliśmy smaczne przekąski… Po dziś dzień niedziela jest
dla mnie wyjątkowa. Teraz, gdy jednak mieszkam w Korei z Saną, staram się,
abyśmy ten dzień spędzały inaczej.
Wieczór spędziłyśmy wraz moją
mamą. Powiedziała nam, że chce się przejść, więc około osiemnastej wyszła,
prosząc, abyśmy na nią nie czekały. Wzięła jedynie moje klucze, na wypadek,
gdybyśmy spały.
- Momo – zaczęła Sana. – Poróbmy
coś fajnego!
- Na przykład?
- Film – rzekła. – Chcę obejrzeć
film.
Pół godziny później, umyte i
przebrane w (swoją drogą – dosyć skąpe) piżamy. Ułożyłyśmy się wygodnie na
kanapie przed telewizorem. Sana opatuliła nas jeszcze mięciutkim, puchatym
kocykiem. Nie mogło również zabraknąć kakao, które – tym razem – przygotowałam
ja.
- W takim razie, co oglądamy? –
zapytałam z uśmiechem, który był zarezerwowany tylko dla niej.
- Cart – powiedziała
entuzjastycznie.
Ciężko było mi się skupić,
zwłaszcza, gdy Sana co chwila łapała mnie za rękę z emocji, kładła głowę na mój
bark, albo – co gorsze – wtulała we mnie. Starałam się uspokoić, wmawiałam
sobie, że to tylko przyjacielskie zagrania, nic nadzwyczajnego.
Nagle, ciemnooka zatrzymała nasz
mały seans. Spojrzała się na mnie figlarnie, z pełnym tajemnic uśmieszkiem.
Uniosłam brwi do góry, zastanawiając się, o czym myśli.
- Napijmy się czegoś –
zaproponowała. – Jutro niedziela, możemy sobie na to pozwolić.
- Sana, dobrze wiesz, że ostatnio
słabo idzie mi picie – zaczęłam narzekać.
- W takim razie, może wino?
Nigdy nie powinno opuszczać się
lekcji wychowania do życia w rodzinie. Nigdy. Ja kilka razy się z nich zmyłam,
ot co. A teraz – chciałaś, to masz. Albo to jestem taka głupia, albo ona ma
niezwykły dar przekonywania. Ta mała… cholera. Wiedziała, że uwielbiam wino.
Półsłodkie, wytrawne, białe, czerwone… Na moje nieszczęście, w naszym barku
zawsze były przynajmniej trzy butelki. Na moje nieszczęście, tym razem było ich
więcej. Dzięki, mamo.
- Momo – zwróciła się do mnie –
Kochanie moje!
- Mówiłam, że to zły pomysł –
wymamrotałam.
- Doleję ci! – wykrzyknęła. Nie
zważywszy na moją doraźną dezaprobatę. – Pij, co ci szkodzi? Pij ze mną,
najseksowniejszą, najpiękniejszą i najwspanialszą dziewczyną na świecie!
- Tobie już starczy – mruknęłam,
zabierając jej z ręki butelkę. – Albo… Wiesz co? Niech się dzieje, co ma się
dziać, mam to głęboko w dupie.
Czyjaś noga uwierała mnie w
plecy.
Co?!
Poderwałam się z miejsca, jednak
to było zbyt ambitne. Moje oczy raziło ostre światło niedzielnego poranka. Gdy
przyzwyczaiłam się do warunków, jakie panowały w pokoju, moje serce zastygło z
przerażenia. Sana, z rękami pod moją bluzką, butelki, dużo butelek, wszędzie
pełno korków, mój niebieski biustonosz…
- Cholera – zaklęłam pod nosem.
Wszystko powoli zaczęło wracać z
powrotem do mojej głowy. Film, wino, dużo wina… Przez myśl przeleciało mi
jedno, dosyć istotne pytanie. Czy my… robiłyśmy coś, czego najlepsze
przyjaciółki nie robią…?
- Kurwa – usłyszałam. – Momo… Ile
wypiłyśmy?
Zamarłam na dźwięk głosu
dziewczyny. Położyła dłoń na mojej. Moje serce ponownie przyspieszyło bicie, a
żołądek zaczął podchodzić mi do gardła. Co robić? Uciekać? Krzyczeć?
- Wszystko w porządku? –
zapytała. Nagle, jej wzrok przeniósł się na moje piersi. No tak. Cienki
podkoszulek nie był zbyt… maskujący. – Co tu się właściwie stało?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz