wtorek, 12 stycznia 2016

Zima w moim sercu; Rozdział I

Dzisiaj, jak codziennie, wstałam o 6.15, aby udać się do mojego liceum. Zawsze tak było, odkąd tylko pamiętam. Zawsze wcześnie rano wstawałam, aby przygotować się, zjeść i zdążyć na lekcje. Tak chyba wyglądało życie zwykłej, nastoletniej, kujonicowatej Koreanki. Ale, ale, nie byłam „no life'm", co prawda, to prawda – lubiłam się uczyć, nawet dobrze mi to wychodziło, miałam z tego satysfakcję, lecz miałam przyjaciół. Byłam przewodniczącą klasy, więc większość (zdecydowana większość, według moich obliczeń ok. 98%) mnie lubiła i szanowała. Ja także lubiłam moją klasę, więc zawsze chętnie chodziłam do szkoły i pomagałam innym uczniom. Najbardziej lubiłam w szkole lekcję chemii, języka koreańskiego, biologii, angielskiego oraz socjologii. Jak większość nastolatek oraz nastolatków nie nawiedziłam matematyki. Po prostu to czyste zło – zawsze, jak mam się jej uczyć, zastanawiam się, jak ludziom musiało się nudzić, że stworzyli potęgi, pierwiastki (nie, nie mowa tu o chemicznych), sinusy, cosinusy i inne pierdoły. Na samą myśl o matematyce, westchnęłam. Boże, już od samego rana torturuję się własnymi myślami. Umyłam się, zjadłam śniadanie, ubrałam i ruszyłam do szkoły słuchając muzyki Super Junior. Po około 10 minutach byłam na miejscu. Udałam się do gabinetu 202, gdzie miała się właśnie odbyć pierwsza lekcja – matematyka z panią Lee, naszą wychowawczynią. Była to niska i drobna kobieta, pół Japonka, pół Koreanka. Miała małe czarne oczy, a na nosie okrągłe okulary w odcieniu morskiej zieleni. Pod klasą stał już Heo SangJin, mój zastępca. Rozmawiał właśnie z Kim LeeHee, uśmiechał się do niej, ale czy to dziwne? Nie, byli parą od kilku miesięcy. W grupce stało jeszcze kilku innych chłopaków, którzy grzecznie się ze mną przywitali.

- Annyeong Noona! – ukłonił się klasowy manknae, Jeon JeongGuk. Rozpostarł ręce, aby mnie przytulić, po czym przywarł do mnie. Był wyższy o około 12 centymetrów. Sięgałam mu ledwie do brody... - A gdzie JiMin hyung? – spytał o mojego brata bliźniaka
- Aish... pewnie jeszcze śpi. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Jiminnie miał w zwyczaju spać do późna, a potem biec do szkoły. Nagle poczułam czyjeś ręce na moich oczach. Nie były to damskie dłonie, były zbyt duże, a poza tym wokół pachniały męskie perfumy. Już wiedziałam kto to.
- Hmm... JungHong? – droczyłam się. – Donsaeng, przestań.
- Heh, masz mnie... skąd wiedziałaś, że to ja? – spytał zaskoczony.
- Bo tylko ty i JeongGuk macie takie pomysły. A on zaś stoi tuż obok. Prosta dedukcja. – rzuciłam miękko. Oboje zrobili miny jakbym zaczęła mówić po łacinie (a nie umiem!). Zaśmiałam się cicho. – Dedukcja, czyli rozumowanie, tok myślenia, coś na wzór wykreślani umysłowej. – wyjaśniłam. Chłopcy zrobili wielkie „Aaaaaa" i odeszli żywo dyskutując o nowo poznanym pojęciu. Postanowiłam pójść do damskiej części klasy. Zagadnęłam kilka dziewczyn, jednak nie mogłam znaleźć mojej najlepszej przyjaciółki, Choi SooYoung. Cóż, ona czasem tez się spóźniała. Jest to Koreanka nieprzeciętnej urody, a wręcz unikatowej. Ma ciemnobrązowe włosy i czarne oczy, o wiele większe, niż normalna Azjatka. Cechowała ją skrytość i niepewność siebie. Była siostrą JungHona, tak jak ja, bliźniaczą. Nie lubiła poznawać nowych ludzi, ale w tej klasie bardzo dobrze się odnalazła. Zresztą, ciężko jej się dziwić – wszyscy byli bardzo mili i się lubili. W zamyśleniu usłyszałam moje imię.
- HyeRi-yah! – krzyknęła moja zguba, SooYoung. – Annyeong Unnie! – natychmiast mnie przytuliła. Była dla mnie jak siostra. Kocham ją całym sercem.
- SooYoung, annyeong. Nauczyłaś się na lekcje? Odrobiłaś zadanie domowe? – zaczęłam zadawać standardowe pytania. – Zjadłaś śniadanie? – dziewczyna grzecznie potakiwała głową. Zawsze bawił mnie jej szacunek do mnie. W ogóle bawiło mnie to, że mam w klasie taki autorytet. Czy to dlatego, że jak noszę okulary wyglądam na mądrą? Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, poszłam z nią do reszty kasy, aby dopytać, czy wszystko w porządku. Miałam taki nawyk, po prostu zawsze martwiłam się o innych. Czekałam tylko na SongMin, moją... koleżankę? Chyba tak to można nazwać. Kiedyś ja, SongMin i SooYoung byłyśmy bardzo zżyte, ale pokłóciłyśmy się w 3 gimnazjum. Dalej pomagałam SongMin, nie chciałam jej krzywdzić, lecz nie przyjaźniłyśmy się już. Ta dziewczyna notorycznie się spóźniała. Mieszkała po prostu zbyt blisko szkoły (gdy mieszka się niedaleko, nie spieszy się i jest się spóźnionym, wiem co mówię!). Za 5 minut dzwonek, a jej dalej nie ma. No trudno. Ale brakowało mi jeszcze kogoś – Kim Namjoon – jeden z popularnych w naszej szkole chłopców. Nie był żadnym flower boy, ale na swój sposób można go by nazwać uroczym. Interesował się rapem i muzyką. Był BARDZO wysoki – miał metr osiemdziesiąt. Jest to osoba bardzo tajemnicza, jeśli chodzi o kontakty ze mną. Mało się odzywał, można powiedzieć, że wręcz lakonicznie. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek, oznajmiający koniec przerwy, a początek pierwszej lekcji.
Po matematyce, na której nie pojawił się Namjoon, nastąpiła moja ukochana lekcja chemii. Mieliśmy test, więc chciałam się jeszcze douczyć, poprzez przeczytanie całego działu ponownie. Niestety, nie dane mi było tego zrobić. SooYoung podbiegła do mnie ponownie i zaczęła panikować, bo Jimin nie przyszedł. Zaśmiałam się cicho. Doskonale wiedziałam, dlaczego o niego pyta. Chyba nie trudno się domyślić, prawda? Odkochiwała się w moim bracie odkąd pamiętam – znałyśmy się od podstawówki, wtedy uważała, że Jiminnie jest uroczy i wygląda jak kwiatek.
-...A co jak mu się coś stało? Unnie, zrób coś! Proszę! – rozbawiona sięgnęłam do plecaka po telefon. Wybrałam numer ChimChim'a. Pierwszy, drugi, trzeci sygnał... odebrał dopiero za czwartym. Cóż, lepsze to niż nic.
- Tak, HyeRi-yah? – spytał wręcz przestraszony. Zawsze mówił takim tonem, gdy coś zrobił. Zaśmiałam się.
- Nic, Jimin, jesteś spóźniony. Nie było cię na matematyce. Soo... - dostałam kuksańca w ramię, nim dodałam „Young" – Znaczy ja się martwiłam, no i pani Lee o ciebie pytała. To nie pierwszy raz jak nie ma cię na matematyce. Gdzie w ogóle jesteś? – spytałam
- W domu, będę na biologię. – czyli nie przyjdzie też na chemię.
- Nie nauczyłeś się, prawda? – rzuciłam miękko, to nie jego pierwszy raz, jak już wspominałam. – Boże, Jimin... i co tym razem mam powiedzieć? Że byłeś na szczepieniu przeciw wściekliźnie i lenistwu? Panna YeonHee ci nie daruje. – nasza chemiczka była bardzo ostra i przestrzegała reguł. Miała co prawda dopiero 30 lat, ale już była znana jako jedna z najbardziej restrykcyjna i surowa. Ja miałam z nią dobre kontakty, byłam dobra z chemii, więc mnie lubiła. Westchnęłam.
- Why you so mean? – zapytał po „angielsku". Oczywiście skopał swoją wypowiedź brakiem czasownika w pytaniu.
- Jak chciałeś mi tu zabłysnąć, trzeba było się brokatem posypać. – kochałam go tyrać. Na samą myśl, jak właśnie wygląda, chciało mi się śmiać. – A tak na serio, jak chciałeś mi się popisać, mogłeś tu przyjść i stawić czoła szkole. Jak prawdziwy mężczyzna, a nie jakiś delikatny, strachliwy „flower boy". – zakpiłam. Usłyszałam tylko oburzony jęk Jiminnie'go i przerwanie połączenia. Postanowiłam, że wyślę mu SMS'a. Był jednak szybszy.
Od: Jimin ☺
Jestem za 10 minut. Wymyśl mi ściągi i wymówkę. /J
Prychnęłam. Cóż za zabawny człowiek. Trafiłam w czuły punkt – jego męskość. Nie był gejem, ani nic, ale był flower boy. Lubiłam mu tym dokuczać.
- Um... Unnie? Co z Jimin'em? – zapytała SooYoung. Zapomniałam, że tu stoi.
- Będzie za 10 minut. – uśmiechnęłam się krzywo. – Idziemy do chłopaków? Muszę coś ogłosić klasie.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Udałyśmy się do reszty. W zasadzie chciałam tylko sprawdzić, czy Namjoon już przeszedł. Ten typ zaczynał mnie denerwować. Gdy go nie było, stresowałam się, a gdy przychodził, sprawiał, że czułam się jakoś dziwnie, tak... tak jakbym doznawała szoku elektrycznego. Irytowało mnie to, bo przez to zmieniały się moje emocje. . Nie lubię się zakochiwać, stawiać kogoś na pierwszym miejscu. Już tak zrobiłam, przypłaciłam to przepłakanymi nocami i złamanym sercem.
Jak zwykle szłam do SooYoung, musiałam z nią porozmawiać. Przez lekcję o przemocy i nienawiści między rówieśnikami zachciało mi się płakać, bo jeszcze kilka lat temu, to byłam ja. Nikt mnie nigdy nie lubił. Bo byłam inna, dużo mówiłam, dużo myślałam i nauczyciele mnie lubili. Nie mogłam o tym rozmawiać z SongMinnie, bo ona by nie zrozumiała, nie pamiętała tego, a poza tym, wszyscy ją zawsze lubili – była piękna, szczupła, miła i utalentowana w wielu dziedzinach. Natomiast mnie i SooYoung łączyło (między innymi) właśnie to, że byłyśmy ofiarami przemocy. Ale SongMin i kilkoro innych osób podążało za mną. Gdy znalazłam SooYou, poprosiłam, aby reszta odeszła.
- SongMinnie, Haise, MinJi, idźcie sobie, chcę pogadać z SooYoung sama. – i odeszłyśmy.
Niby nic takiego, ale jednak to, co miało miejsce dalej mnie przerosło. Ile razy ktoś, za kim wskoczyliście by do ognia powiedział coś, co was tak zraniło, ze nie umieliście o tym zapomnieć? Nie tylko czyny, ale i słowa mają wielką moc, dlatego od tamtej chwili bardziej zważam na to co mówię. 
Gdy skończyłyśmy rozmowę wróciłam na historię. Dzieliłam ławkę z moją przyjaciółką, ale ona zachowywała się dziwnie.
- Um... jesteś na mnie zła?- spytałam niepewnie. Miewała napady złości, ale jak to mówią, kobieta zmienną jest. – Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku! – krzyknęła na mnie. – Tak, jestem na ciebie zła, i to bardzo!
- Dobrze, porozmawiamy, jak się uspokoisz. – do takich sytuacji przywykłam, on zawsze taka była. Nie będę się tym przejmować.
 Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co się szykuje, nie przejęłam się zbytnio. Skupiłam się na kolejnej, nudnej lekcji historii z panem Kim. Ale to, co stało się potem, przerosło mnie. 
- Nie zrozumiałabyś. – wyjaśniłam spokojnie dziewczynie. – Miałaś idealne życie rówieśnicze. Kochano cię. A powinnaś pamiętać, wiesz? To ty zawsze ze mną byłaś i mnie broniłaś. – dalej mówiłam bardzo spokojnie. I chłodno. Byle by się nie rozpłakać. Nie tutaj. Nie po to tyle to ćwiczyłam, aby to zaprzepaścić.
- Och, tak? Jeśli nikt w szkole cię nie lubił, trzeba było się zmienić, Hyeri. To był jakiś sygnał! „Halo, nikt mnie nie lubi, muszę zrobić wszystko, aby im podpasować!” – znów krzyknęła wściekle, a potem do jej oczy napłynęły łzy.
- Właśnie nie, SongMin,nie sztuką jest się zmieniać pod presją otoczenia, lecz mieć odwagę być sobą, iść pod prąd. Najwyraźniej tobie tego brakuje. – odrzekłam ze stoickim spokojem, dziewczyna ponownie krzyczała, ale ja wyszłam z szatni w-f. Miałam dość. To mnie cholernie zraniło.
Do dziś męczą mnie jej słowa. Nie umiem o tym zapomnieć. A Namjoon tylko mi o tym przypominał - bałam się, że jeśli się zaangażuję, będę tego żałować i znów płakać. A mam dość łez. Szybko odgoniłam wspomnienia, zobaczyłam biegnącego w naszą stronę Jimina. Ale nie był sam - był ze swoim przyjacielem - Namjoonem, który mi się przyglądał. Mam się bać..?

Oto pierwszy rozdział? I jak?
Akame

2 komentarze:

  1. To jest tak dobrze napisane, że aż się zastanawiam czemu na Twoim blogu jest tak mało komentarzy... :/ Naprawdę rób dalej co robisz, bo to się nazywa talent ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz to znalazłam *^*
    To jest świeeetne! Lecę czytać wszystko dalej! <3

    OdpowiedzUsuń